W czerwcu i lipcu fabryki pracowały znów na pełnych obrotach, a niedawny lockdown prezesi wspominali już tylko jako miniony koszmar.
Czytaj także: Pandemia kruszy polskie meble. Powrót na szczyt będzie trudny
W cieniu pandemii
– U schyłku lata portfele zamówień w większości z 28 tys. spółek meblowych wyglądają nawet lepiej niż w niezłych czasach przed pandemią – twierdzi Michał Strzelecki, dyrektor Ogólnopolskiej Izby Gospodarczej Producentów Mebli. Większość firm ma potwierdzone kontrakty na dwa–trzy miesiące naprzód, a w końcu zeszłego roku, kiedy świętowano w branży zdobywanie eksportowego podium, sukcesem było najwyżej kilkutygodniowe obłożenie linii produkcyjnych. Do tego, wbrew obawom, nie potwierdziły się czarne scenariusze zakładające, że Chińczycy – także na początku 2020 r. dotknięci pandemią – nie przywrócą w porę dostaw okuć, a przemysł płytowy i drzewny będzie potrzebował po lockdownie sporo czasu na rozruch. OIGPM twierdzi, że komponenty i surowce do meblarzy docierały na czas.
Nie wszystko jednak powróciło do stanu sprzed pandemii. Cień koronawirusa wciąż wisi nad polityką zatrudnienia: przedsiębiorcy z widocznym namysłem i ostrożniej przywracają do pracy ludzi odsyłanych do domu w marcu i kwietniu, kiedy firmy i handel zupełnie zamarły. Według niezweryfikowanych wciąż szacunków OIGPM kryzys covidowy mógł „wyciąć" z sektora meblarskiego ok. 11 tys. etatów (przed kryzysem branża zatrudniała 165 tys. pracowników. Zamknięcie sklepów wpierw zmusiło spółki do gorączkowego szukania zbytu w różnych formach e- sprzedaży, ale gdy tylko odblokowano salony meblowe i sklepy wielkopowierzchniowe, nastąpił odwrót od e-handlu. – Znów mamy proporcje 90 do 10 proc. na korzyść handlu w realu. Klienci, zanim podejmą decyzję, chcą dotknąć tapicerki, usiąść na kanapie, wysunąć szufladę czy otworzyć drzwiczki witryny – mówi dyr. Strzelecki.