Prezydent Aleksander Łukaszenko w niedawnym wywiadzie dla kazachskiej stacji Habar przypomniał wojnę carskiej Rosji z Napoleonem oraz obydwie wojny światowe. – To nie były nasze wojny – rzucił i zasugerował, że Białorusini „zawsze byli pod czyimś batem". Do tych słów osobiście odniósł się premier Rosji Dmitrij Miedwiediew. – Nasi ojcowie i dziadkowie bronili swojej ziemi, to nie był udział w cudzych wojnach. Dziwnie słyszeć takie słowa – komentował.
Błyskawicznie odezwała się rzeczniczka białoruskiego prezydenta Natalia Ejsmont. Stwierdziła, że wypowiedź białoruskiego przywódcy została „wyrwana z kontekstu". Posunęła się jeszcze dalej i obnażyła przyczynę trwającego od ponad roku napięcia w relacjach białorusko-rosyjskich.
Stracony miliard
– Rosyjskiego premiera powinno dziwić to, że po tylu wspólnych doświadczeniach i próbach nasze państwa ugrzęzły dzisiaj w niekończących się negocjacjach dotyczących ropy, gazu, a nawet żywności – powiedziała Ejsmont, cytowana przez rosyjską agencję RIA Nowosti.
Tego samego dnia białoruski wiceminister finansów oświadczył, że władzom w Mińsku nie udało się porozumieć z Moskwą w sprawie przedłużenia umowy dotyczącej „oclenia ropy". Polegała na tym, że cła od eksportu 6 mln ton rosyjskiej ropy, która płynie poprzez Białoruś do Unii Europejskiej, zostawały w białoruskim budżecie. Przez to białoruski budżet straci w przyszłym roku ponad 420 mln dolarów.
Białoruski resort finansów podliczył też, że Mińsk straci też ponad 530 mln dolarów z powodu tzw. manewru podatkowego w Rosji, który spowodował wzrost ceny rosyjskiej ropy dla Mińska. Razem to niemal 1 mld dolarów. To poważna kwota dla kraju, którego PKB wynosi zaledwie nieco ponad 50 mld dolarów.