Pisanie o polityce ma coraz mniej związku z faktami, a coraz bardziej staje się projekcją oczekiwań publicystów. Dyskusja o zasadzie „pieniądze za praworządność" świetnie to obrazuje. Z jednej strony mamy tych, którzy chcą szybkiego odejścia PiS od władzy. A ponieważ normalne mechanizmy demokratyczne nie wystarczają, to wołają na pomoc Unię. Stąd nadzieje części krytyków rządu związane z instrumentem umożliwiającym odbieranie pieniędzy.
Z drugiej strony są ci, którzy uważają, że UE nie pozwala nam się rządzić po swojemu. Każdą propozycję Brukseli, która ma cokolwiek wspólnego z wartościami, traktują jak zamach na suwerenność. Jeśli nie mechanizm praworządności, to bardzo szybko znaleźliby inny pretekst, żeby krzyczeć o ataku na polską rodzinę.
Umiarkowany sukces
Oba obozy widziały w mechanizmie praworządności rzeczy, których tam nie było. I ostateczny wynik negocjacji porównują nie z tym, co było na stole, ale ze swoimi wyobrażeniami. Komentując rezultaty szczytu, trzeba się rozprawić z mitami, a potem ocenić fakty.
A więc nie, mechanizm ten nie był nigdy projektowany jako instrument odsunięcia PiS od władzy. Tylko na samym początku, w 2018 r., pojawiła się w nim szeroko rozumiana definicja praworządności. Ale bardzo szybko prawnicy unijnej Rady uznali, że to zbyt ogólne, żeby mogło stanowić podstawę do odbierania pieniędzy. I w dyskusji o budżecie na lata 2021–2027 i funduszu odbudowy po pandemii już mówiono o prawie, które umożliwiałoby zawieszanie transferów unijnych pieniędzy tylko wtedy, gdy łamanie praworządności zagraża wprost interesom finansowym UE. Zmieniono też zasadę głosowania. Komisja Europejska chciała początkowo, żeby decyzje zapadały mniejszością kwalifikowaną, stanęło na większości kwalifikowanej. Tyle że ta sprawa rozstrzygnęła się ostatecznie na szczycie UE w lipcu. I wyniki tamtego szczytu można uznać za umiarkowany sukces Mateusza Morawieckiego. Umiarkowany, bo powiązanie wprost z interesami finansowymi nie było jego zasługą, tylko prawników unijnej Rady. A zmiana mechanizmu głosowania była wolą praktycznie wszystkich państw UE.
Wreszcie umiarkowany, bo Polska chciałaby w ogóle nie wprowadzać mechanizmu praworządności, a jeśli już ma być, to najlepiej od razu martwy: czyli do zastosowania wyłącznie w procedurze jednomyślności.