Zwycięstwo wyborcze PiS jest słodko-gorzkie. Z jednej strony partia Jarosława Kaczyńskiego zdobyła ponownie władzę samodzielną, z drugiej – ma większość nieznaczną, straciła Senat i jest ryzyko, że może stracić również prezydenta. Główne partie opozycyjne będą w stanie zawrzeć sojusz, żeby wyprowadzić Andrzeja Dudę z Pałacu Prezydenckiego, co byłoby początkiem końca rządów partii Kaczyńskiego.

PiS ma problem. Najtwardsze reformy musi wprowadzać natychmiast lub dopiero po wyborach prezydenckich, żeby nie zaszkodzić Dudzie w reelekcji. Dla opozycji wybory prezydenckie będą bojem o wszystko, a PiS bez swojego prezydenta wszystkiego co chce, nie zrobi. I tu pojawia się dylemat. Przeprowadzić fundamentalne zmiany, z dokończeniem reformy sądownictwa i zmianami w mediach? Robić to teraz, jeszcze przed końcem roku, ale narazić się na gniew części wyborców, który przejdzie na Dudę, czy poczekać i zaryzykować ze zmianami na czas po wyborach prezydenckich? Oba warianty są ryzykowne. Logika polityczna nakazuje rządzącym najtrudniejsze zmiany przeprowadzać zawsze w pierwszym roku rządów. Później mogą odbić się niekorzystnie na wyniku wyborów. Sytuacja partii Kaczyńskiego będzie o tyle komfortowa, że po wyborach prezydenckich są trzy lata bez wyborów. Przed PiS polityczne hulaj dusza, piekła nie ma. Tylko najpierw trzeba ocalić prezydenta.

Przegrana Dudy oznaczałaby czas apokalipsy dla PiS. Przyspieszone wybory odbyłyby się prędzej niż później. A i bez nich Kaczyński ma wiele problemów. W parlamencie ma silniejsze frakcje Ziobry i Gowina. Przy tych transferach socjalnych i obietnicach PiS powinno mieć 50-proc. poparcie i znokautować opozycję. A tu nawet PSL-u nie udało się władzy wysłać na śmietnik historii. Okazało się również, że na prawo od PiS jest życie – to Konfederacja. W licytowaniu się na radykalne prawicowe światopoglądowe postulaty z narodowcami PiS może okazać się bezradne. Jeśli Kaczyński zdecyduje się na zaostrzenie ustawy antyaborcyjnej, to dojdzie do czarnych protestów, których prezes nie chce, bo obawia się ulicznych akcji antyrządowych. PiS nie może też ignorować Lewicy w Sejmie, która wyposzczona czasem poza parlamentem będzie starała się budować swoją siłę na punktowaniu władzy.

Jednak największą pułapkę władza zastawiła sama na siebie, a są nią obietnice wyborcze. Część jest niebezpieczna dla budżetu, a część ryzykowna społecznie, jak zmiany w mediach. Już raz Polacy wyszli na ulicę w ich obronie.

Przed PiS rok niebezpiecznego życia. Mimo większości w Sejmie i 8 milionów wyborców, partia rządząca zyskała nowych przeciwników w parlamencie, których jednoczy wspólny wróg. Pierwszym poligonem doświadczalnym dla nowego anty-PiS-u będą wybory prezydenckie. Dzisiaj Andrzej Duda wydaje się murowanym faworytem, ale prawie do samego końca był też nim Bronisław Komorowski.