Możliwość organizowania wspólnych postępowań na zakup leków i produktów medycznych przez prezesa NFZ przewiduje projekt ustawy o informacji w ochronie zdrowia, którym we wtorek zajmie się Senat.
– Konsekwencje wspólnych przetargów mogą być groźne dla polskich pacjentów. Przetarg prowadzi do wyłonienia jednego dostawcy. W konsekwencji pozostali przestają taki lek wytwarzać. W przypadku jakiejś awarii w aptekach i szpitalach może zabraknąć leku – mówi Barbara Misiewicz-Jagielak, wiceprezes Polskiego Związku Pracodawców Przemysłu Farmaceutycznego (PZPPF).
Marcin Pakulski, były prezes NFZ, obawia się także, że przetarg centralny spowoduje dopasowywanie pacjenta do sprzętu: – Mogę sobie wyobrazić sytuację, w której salowa otwiera szafkę z endoprotezami i mówi: Panie doktorze, dzisiaj wszczepiamy tylko lewe – mówi Marcin Pakulski.
Józef Góralczyk z Małopolskiego Sejmiku Organizacji Osób Niepełnosprawnych (MSOON) uważa, że centralne zakupy mogą się sprawdzić w przypadku wyrobów medycznych wykonywanych seryjnie, które trafiają prosto na sklepową półkę, bo pozwolą znacznie obniżyć ich ceny. – Nie wyobrażam sobie natomiast zakupów centralnych na wyroby medyczne produkowane indywidualnie, np. ortezy, protezy czy gorsety, które zależą przecież od wagi, wzrostu czy sprawności chorego – podkreśla Józef Góralczyk.
Z optymizmem podchodzi do regulacji Andrzej Sośnierz, poseł PiS. – Zakupy centralne zadziałały w 2002 r. w Śląskiej Kasy Chorych, której byłem prezesem. Jeden szpital kupował np. soczewki dla wszystkich pozostałych, dzięki czemu udawało się uzyskać korzystną cenę. Mankamentem takiego rozwiązania jest wyłonienie tylko jednej firmy. Z drugiej strony w kolejnym roku konkurencja może obniżyć ceny i wygrać – mówi Andrzej Sośnierz. Jego zdaniem najważniejsze, by zakupy centralne nie stały się przymusem: – Na razie to tylko możliwość. Dajmy jej się sprawdzić – zachęca.