„Pan nie płaci” – słyszy wiele osób, które w aptece robią zakupy leków dla obywateli Ukrainy. Farmaceuci biorą koszt na siebie albo obniżają cenę do minimum, rezygnując z marży.
- Nawet ci aptekarze, którzy pracują u kogoś, decydują się pokryć koszt z własnej kieszeni. Tak dzieje się w całej Polsce – mówi „Rzeczpospolitej” Marek Tomków, wiceprezes Naczelnej Rady Aptekarskiej (NRA).
Darczyńcy kupują głównie podstawowe leki wydawane bez recepty, a więc przeciwbólowe, przeciwgorączkowe i przeciwzapalne, a także materiały opatrunkowe – bandaże, gazy, plastry - oraz środki dezynfekujące.
Farmaceuci doradzają też, jakie środki wybrać tak, by jak najmniej za nie zapłacić. – Przecież nie chodzi o to, by kupili firmowy środek z paracetamolem albo ibuprofenem, ale najtańszy odpowiednik. Wówczas będą mogli kupić więcej opakowań – mówi prezes samorządu aptekarskiego Marek Tomków.
Wiceprezes NRA przyznaje, że jest poruszony zarówno postawą polskich pacjentów, jak i farmaceutów, którzy w przypadku zagrożenia zdrowia i życia mogą zdecydować się na wystawienie recepty farmaceutycznej. Zazwyczaj recepta farmaceutyczna wystawiana jest na leki na serce, regulujące ciśnienie czy stosowane w leczeniu cukrzycy. Do leków ratujących życie zaliczają się też np. roztwory adrenaliny w tzw. „penie” do wstrzykiwań w razie wstrząsu anafilaktycznego. W pomoc obywatelom Ukrainy zaangażowały się też poszczególne izby aptekarskie.