Armia kręgarzy i chiropraktyków bez wykształcenia, czasem bardziej szkodząca pacjentom niż im pomagająca. Wydłużające się kolejki do fizjoterapeutów i nierówności w dostępie do nich. Krytyczny raport NIK o systemie rehabilitacji leczniczej w Polsce. Sytuacja wymyka się spod kontroli. Jak długo taki stan rzeczy będzie trwał?
Ryzykowne terapie
Rok 2013. Elektryk z Warszawy podający się za fizjoterapeutę skręca kark pacjentowi. Opole – lekarka weterynarii w gabinecie ukraińskiej „specjalistki" od nastawiania kręgów doznaje porażenia czterokończynowego. Znachor łamiący krakowskim pacjentom kości, co miało być sposobem na odbudowanie rdzenia kręgowego.
– Takich przypadków jest więcej – mówi dr Maciej Krawczyk, fizjoterapeuta z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Według niego sytuacja już dawno wymknęła się spod kontroli. Od wielu lat środowisko nie może się doczekać ustawy regulującej prawo do wykonywania zawodu fizjoterapeuty. Dzisiaj może nim być praktycznie każdy, kto zarejestruje taką działalność; nie ma przepisów umożliwiających sprawdzenie, czy taka osoba ma uprawnienia. Prokurator wkracza dopiero wtedy, gdy pacjentowi wyrządzono krzywdę.
W tej chwili działa w Polsce 60–70 tys. wykształconych w tej dziedzinie fizjoterapeutów. Ludzie ci skończyli studia na poziomie licencjackim lub magisterskim. Kształcenie każdego z nich trwało więc w sumie ponad 6 tys. godzin. Większość to specjaliści o wysokim poziomie kompetencji zawodowych, chociaż i tutaj sytuacja pozostawia nieco do życzenia, ponieważ spora część uczelni kształcących fizjoterapeutów nie ma ani odpowiedniego zaplecza, ani doświadczonej kadry.
Dlatego też Stowarzyszenie Fizjoterapia Polska postuluje wprowadzenie państwowych egzaminów dla fizjoterapeutów.