Chciałbym po raz drugi i ostatni zadać kilka pytań w sprawie roli adwokatów w systemie prawnym. Mój tekst to reakcja na kolejny artykuł redaktora Bronisława Wildsteina („Państwo prawa czy prawników”, 1 sierpnia 2008 r.). Nie zabieram głosu „wyłącznie (...) w obronie swojej korporacji” (ten i inne cytaty pochodzą z artykułu redaktora Wildsteina, chyba że zaznaczyłem inaczej). Chcę przybliżyć czytelnikom i publicystom „Rzeczpospolitej” sens i cel niewdzięcznego, jak widać, zawodu adwokata.
Oczyśćmy przedpole do dalszej wymiany poglądów. Bronisław Wildstein stawia kilka tez, wkładając mi w usta słowa, z którymi się nie zgadzam.Podobno mówię, że „rozstrzygnięcie sprawy uzależniam od jakości obrońców niefortunnego krytyka”. Mówię też, że „od przedstawicieli prawniczej [tutaj: adwokackiej] korporacji będzie zależało, czy potrafi się wybronić”. Jestem jak najdalszy od takich tez. „Niefortunny” krytyk działań adwokatów w sprawie FOZZ jest bardzo fortunny w swoim procesie, jest przecież doktorem prawa, przedstawicielem „korporacji” radców prawnych, a jednocześnie chronionym immunitetem rzecznikiem praw obywatelskich. Jestem przekonany, że potrafiłby bronić się sam, ale jeżeli chciałby, na pewno znajdzie profesjonalnego zastępcę.
„Jeżeli nie podoba nam się krytyka, to zaskarżmy autora [czyli dr. Kochanowskiego] – deklaruje autor [czyli ja] bez ogródek”. Redaktor Wildstein mógł się tym nie interesować, ale to wspólnik z mojej kancelarii w maju 2008 r. adwokat Bartosz Krużewski stawał (pro bono) w Trybunale Konstytucyjnym, aby ograniczyć stosowanie wobec dziennikarzy przepisów kodeksu karnego dotyczących zniesławienia osób publicznych. W wyniku tych działań redaktor Wildstein nie musi już udowadniać w sądzie, że jego krytyka osób pełniących funkcje publiczne była w interesie publicznym.
Nie jestem za penalizacją krytyki, ale adwokaci oskarżani o złe intencje i naruszenie zasad etycznych swojego zawodu mają prawo się bronić w miejscu przeznaczonym do rozstrzygania sporów. Czy ochrona im przysługuje, rozstrzygnie sąd.
Dla mnie rzeczą najciekawszą, która wyłania się z artykułu znamienitego publicysty, jest jego wizja państwa prawników. To ponure państwo, z fundamentami głęboko w III Rzeczypospolitej, gdzie kapłani – prawnicy (kiedyś prawnikami byli wyłącznie duchowni) stanowią niepotrzebną przeszkodę między ludem a prawem naturalnym występującym w dwóch postaciach – ducha i istoty. Lud jest zwodzony przez kapłanów bez litości wykorzystujących system, który stworzyli dla własnego interesu.