To będzie Europa, w której rząd PiS może się odnaleźć. Międzyrządowa, a nie kierowana z Brukseli. Zasadniczo jednolita, a nie podzielona na dwie prędkości. I jeśli w ogóle dążąca do większej integracji, to w żółwim tempie.
Sygnały, jakie docierają z Berlina i Rzymu, na lata rozstrzygną o kierunku rozwoju Wspólnoty. Dziewięć miesięcy od wizjonerskiego przemówienia w sprawie przyszłości Zjednoczonej Europy na Sorbonie, Emmanuel Macron doczekał się wreszcie odpowiedzi Angeli Merkel. Ale nie na miarę oczekiwań Paryża. Francuz chciał poważnego budżetu strefy euro zarządzanego z europejskiej centrali przez „europejskiego" ministra finansów. To byłby decydujący krok ku utworzenia europejskiego federalnego państwa. No i wyrzucenia poza jego margines krajów bez euro.
Ale kanclerz odpowiedziała na to zupełnie innym pomysłem. Jest nim powołanie Europejskiego Funduszu Walutowego (EFW), instytucji zarządzanej ze stolic krajów strefy euro i kontrolowanej przez narodowe parlamenty. Jej zadaniem byłoby ratowanie państw w opałach jak to robi MFW. Kompetencje Brukseli nie tylko nie zostałyby wzmocnione, ale Komisja Europejska straciłaby znaczną część swoich funkcji.
Aby pomóc Francuzom przełknąć tą gorzką pigułkę, Merkel opowiedziała się też za powołaniem małego (ok. 30 mld euro) budżetu na inwestycje w strefie euro, ale tylko w nadzwyczajnych okolicznościach spowodowanych zaburzeniami na świecie. I poparła ideę zacieśnienia współpracy wojskowej w wybranych dziedzinach jak drony czy cyberbezpieczeństwo, starannie jednak podkreślając, że od prawdziwej obrony Europy nadal byłoby NATO i Amerykanie.
Niemcy odrzucili pomysły Macrona, bo we wrześniowych wyborach do Bundestagu Merkel już dostała żółtą kartkę za lekceważenie oczekiwań wyborców. Skrajna prawica stała się trzecią siłą kraju gdy się okazało, że kanclerz dopuściła do masowego napływu imigrantów. Niemcy poczuli się też zaniepokojeni potencjalnymi kosztami budowy europejskiego superpaństwa.