Mogło być tak – wraz z nastaniem pandemii koronawirusa Kościół udostępnia swoje budynki (seminaria, klasztory, domy katechetyczne) do dyspozycji ministra zdrowia, gdzie lekarze i pielęgniarki, przy pomocy księży, zakonnic i zakonników, mogą ratować życie chorych; na potrzeby walki z covidem sprzedane zostają na wolnym rynku siedziby lub inne nieruchomości należące do kilku biskupów, a pieniądze uzyskane w ten sposób trafiają albo wprost do budżetu państwa, albo na specjalne subkonto wspierające osoby borykające się z chorobą lub opłakujące zmarłych.
Mogło być też tak – w wyniku nałożonych restrykcji dotyczących zgromadzeń Episkopat wzywa do organizowania mszy na wolnym powietrzu (w parkach, na błoniach, na placach miast), gdzie w odpowiedniej odległości od siebie gromadzą się tłumy ludzi w poczuciu bezpieczeństwa; Kościół organizuje także nauczanie w domach (przy zachowaniu reżimu epidemicznego), wychodzi do wiernych, organizuje dla nich pomoc materialną i psychiczną.
Albo mogło być tak – tysiące księży, zakonnic i zakonników zgłaszają się do szpitali, gdzie pomagają ratować życie ludzkie, gdzie towarzyszą chorym i ich rodzinom, gdzie niosą pociechę duchową; co kilka tygodni do wiernych adresowane jest przesłanie o pożytkach ze szczepień, o konieczności oparcia się na wiedzy, o roli gestów wykazywanych wobec personelu medycznego.
Tak właśnie mogło być, ale dziś już wszyscy wiemy, że tak się nie stało. Przez ponad rok pandemii Kościół nie wykonywał tego typu gestów i działań. Na palcach jednej ręki można wymienić wysokich hierarchów, którzy zachowywali się według scenariusza zarysowanego powyżej. Ten czas został przez polski Kościół całkowicie zmarnowany, a precyzyjniej mówiąc – stał się okresem tracenia popularności wśród wiernych.
Dlaczego? Bo zachowania zarówno Episkopatu, jak i poszczególnych księży, były prawie dokładnym przeciwieństwem tego, co opisałem na początku artykułu (choć prawdą jest, że nikt nie był przygotowany na tego typu wydarzenia i nikt z początku nie wiedział, jak reagować właściwie – ani rząd, ani opozycja, ani inne instytucje). Z ambon płynęło szerokim strumieniem lekceważenie zagrożenia, alarmistyczne komunikaty o moralnych wątpliwościach dotyczących poszczególnych preparatów, apele o nieprzejmowanie się chorobą, o masowe gromadzenie się w świątyniach. Wiele razy byliśmy zgorszeni obrazami kościołów zapełnionych po brzegi, także politykami partii rządzącej, lekceważeniem pandemii, stwierdzeniami o tym, że jest ona wynikiem grzechu. Podczas gdy kolejne instytucje były zamykane, Kościół lobbował u władzy, by ograniczenia dotyczące organizowania mszy były jak najmniejsze – jedynie właściciele kasyn mogli cieszyć się podobnymi sukcesami w walce o potraktowanie swych lokali w równie pobłażliwy sposób.