– Jestem zaskoczony – mówi ze łzami w oczach 59-letni Jerzy Mierzejewski. – Nie wiem, co mam robić. A muszę oddać 50 tys. zł.
O jego sprawie „Rz” napisała niemal dwa miesiące temu. Pan Jerzy pracował w ZTM, gdzie sprzedawał bilety. 31 października 2000 r. handlował nimi do późnej nocy, utargu nie mógł wpłacić w kasie ZTM, bo była nieczynna. Zawiózł więc radiowozem MZA utarg do swego mieszkania na Bemowie. Na klatce schodowej napadli go bandyci, pobili i zrabowali bilety oraz gotówkę. Stracił 100 tys. zł.
Gdy leżał w szpitalu, został zwolniony z pracy. ZTM zażądał od niego zwrotu zrabowanej kwoty i skierował pozew do sądu. Ostatecznie w 2006 r. sąd nakazał Mierzejewskiemu zwrócenie 70 tys. zł. Uznał, że nie dochował on należytej staranności przy transporcie gotówki i biletów. Jednocześnie zganił ZTM za to, że nie zapewnił ochrony swoim pracownikom.
Na początku 2007 r. pan Jerzy wystąpił do dyrektora ZTM o umorzenie choć części kwoty. Po kilku miesiącach dostał odmowę. Od kwietnia spłaca dług, na ten cel wziął kredyt i pożyczkę w pracy (znalazł zatrudnienie w MZA). Do dziś spłacił 20 tys. zł.
Miesiąc temu wystąpił do władz miasta o umorzenie reszty należności – ponad 50 tys. zł. Argumentował to trudną sytuacją materialną i złym stanem zdrowia. To nie przekonało urzędników. Ich zdaniem anulowanie długu mogłoby narazić urząd na zarzut naruszenia dyscypliny finansów publicznych.