Kiedy wchodziliśmy do Muzeum Narodowego, śmiał się pan, gdy strażnik zdejmował z drzwi plastelinowe pieczęcie, dokładnie takie same, jakie można było oglądać w filmie "Poszukiwany, poszukiwana" Barei o zaginięciu pewnego obrazu.
Prof. Jack Lohman:
Bo plastelina pasuje do komedii o PRL, jednak w systemach bezpieczeństwa od lat jest passé. Bardziej martwi mnie jednak wejście dla zwiedzających. Moment pierwszego spotkania zawsze powinien być magiczny, tymczasem pchając ciężkie frontowe drzwi, które wyglądają jak przeszkoda, trudno się zakochać w Muzeum Narodowym. Potem jest kontrola jak na lotnisku. Jakiego spodziewamy się tutaj ataku? Zwiedzający może czuć się nieswojo, dlatego trzeba pomyśleć wyłącznie o tym, czego oczekuje. Wszystko robić dla niego – kawiarnię, toalety. Problemem jest brak windy. Moja 85-letnia matka, która uwielbia muzea, nie wdrapałaby się po monumentalnych schodach.
A warto zajrzeć do sal?
Źle oceniam stan galerii stałych. Trzeba odświeżyć ich wygląd, tematykę obrazów połączyć z interpretacją, która wyraża się w aranżacji przestrzeni, podłóg, oświetlenia, ogrzewania. To wszystko musi współgrać, jeśli chcemy, żeby zakochali się w muzeum ludzie młodzi, coraz częściej odwiedzający światowe muzea. Nie muszą nawet wychodzić z domu. Museum of London, którym kieruję, ma więcej widzów wirtualnych niż kupujących bilet w kasie. W Warszawie strona internetowa jest do przebudowy. Musi być na niej obecny cały dorobek, wszystko to, co skrywają magazyny. Z listy odwiedzin na website można będzie się zorientować, co ludzi naprawdę interesuje. Trzeba przeprowadzić badania – więcej wiedzieć o ich potrzebach, ile osób i jak długo u nas przebywa. A kogo nie ma. Tego domagają się sponsorzy.