Miles w każdym utworze ustępował mu pola na kilka minut. Popisową solówkę miał Davis w przeboju „Human Nature” z repertuaru Michaela Jacksona. Pokazywał, jak z popowego hitu można zrobić jazzowy standard pełen pulsującego rytmu, zaskakujących harmonii, zmian tempa.
W utworze tym Miles stawał naprzeciwko Garretta, podprowadzał go bliżej publiczności, cały czas grając z nim intrygujący duet. Aż w końcu usuwał się w cień, by posłuchać, jak wspaniale młody muzyk rozwija swoją improwizację trwającą przynajmniej pięć minut. To było fascynujące przeżycie dla słuchaczy. Kto nie był wtedy w Kongresowej, niech sięgnie po koncertowy album Davisa „Live Around The World” lub DVD „Live in Paris”.
Miles miał wtedy zwyczaj nagradzania swoich muzyków za dobrą, ba, coraz lepszą grę. Kiedy był zadowolony z solówki, sięgał po tabliczkę z imieniem artysty, podnosił do góry, by widziała je publiczność, i trzymał nad muzykiem. Po tabliczkę z napisem „Kenny” sięgał najczęściej. Był to rodzaj namaszczenia, a kto znalazł uznanie u Davisa, miał łatwiejszy start do własnej kariery.
Saksofonista wydał debiutancki album „Introducing Kenny Garrett” w 1984 r. Do roli jazzmana był świetnie przygotowany. Urodził się w 1960 r. w Detroit, które tętniło muzyką najróżniejszych stylów. Jego ojciec był saksofonistą jazzowym. Sam grał na tenorze, ale synowi doradził saksofon altowy.
W 1978 r. Kenny przyłączył się do Duke Ellington Orchestra prowadzonej przez Mercera Ellingtona. Następnie gromadził doświadczenia w orkiestrze Tada Jonesa i Mela Lewisa. Współpracował z największymi jazzmanami, Freddiem Hubbardem, Woodym Shawem i wreszcie z Milesem Davisem. Pozostawał w jego zespole od 1986 r. do 1991 r., czyli praktycznie do śmierci wielkiego trębacza. Nagrał z nim cztery albumy. – Miles w swym geniuszu potrafił pokazać najlepsze strony każdego muzyka. Każdy z nas pozostawał wolny.