Już około godziny, góra półtorej, po katastrofie tupolewa z Lechem Kaczyńskim na pokładzie do polskich dziennikarzy zgromadzonych w pobliżu wraku przyszedł rzecznik gubernatora obwodu smoleńskiego Andriej Jewsiejenkow. Oświadczył, że winę za katastrofę ponoszą polscy piloci.
Według niego lądowanie na lotnisku było niezwykle niebezpieczne ze względu na mgłę. Dlatego kontrolerzy lotu radzili pilotom, żeby zmienili kurs i wylądowali w Mińsku na Białorusi lub w Moskwie. – Na własną odpowiedzialność załoga podjęła decyzję o lądowaniu w Smoleńsku. Po zatoczeniu kilku kół maszyna skierowała się na pas startowy – mówił urzędnik.
Wkrótce inny Rosjanin – nie przedstawił się, był w cywilu – w "prywatnej" rozmowie z jednym z dziennikarzy zasugerował, że być może to prezydent Kaczyński wywierał presję na pilotów. Podobne sugestie zostały przekazane kilku innym osobom. Wielu reporterów zawarło tę wersję wydarzeń w swoich artykułach i audycjach. Po nich zaczęły ją powielać media zagraniczne.