W słońcu i w cieniu

Urugwaj znów ma reprezentację, która potrafi coś więcej, niż kopać rywali

Publikacja: 06.07.2010 01:50

Trener Oscar Tabarez z Luisem Suarezem, który z Holandią nie zagra z powodu czerwonej kartki otrzyma

Trener Oscar Tabarez z Luisem Suarezem, który z Holandią nie zagra z powodu czerwonej kartki otrzymanej w ćwierćfinale

Foto: AFP

– Dwa są urugwajskie cuda: futbol i literatura. Jak to możliwe, że kraj, który ma tylu mieszkańców co dzielnica Buenos Aires, wygrał dwa mistrzostwa olimpijskie i dwa mundiale? – pytał kiedyś Eduardo Galeano, jeden z tych, którzy piłkę i pisarstwo połączyli w Urugwaju więzami nie do rozerwania.

Galeano to jeden z najważniejszych twórców na południowej półkuli. Jego „Otwarte żyły Ameryki Łacińskiej” są biblią tamtejszych lewicowców i alterglobalistów, właśnie tę książkę dał Barackowi Obamie Hugo Chavez przy pierwszym spotkaniu. Ale równie znany jest „Futbol w słońcu i w cieniu” – historia piłki i mundiali pisana sercem. Ze słynnym wstępem: „Jestem żebrakiem dobrej gry. Chodzę po świecie z wyciągniętą ręką i proszę na stadionach: jakieś ładne zagranie, na miłość boską”.

Kiedyś, gdy Galeano nie był jeszcze prorokiem latynoamerykańskiej lewicy, piłkarz Oscar Washington Tabarez pożyczał jego pierwsze książki dziennikarzom, zachęcając: czytajcie, on kiedyś będzie wielki. Jak się okazało, obaj są wielcy. Tabarez, o którym mówią: dobry człowiek, a dopiero potem świetny trener, doprowadził Urugwaj w RPA do pierwszego od 40 lat półfinału mundialu. Kto widział z bliska i słyszał jego przemowę do piłkarzy przy ławce przed dogrywką ćwierćfinału, temu pewnie do dziś ciarki nie zeszły z pleców. To jeden z wielu wyjątkowych trenerów, których dała ostatnio futbolowi Ameryka Południowa.

Ludzi o wielu pasjach i nienagannych manierach, z charyzmą, takich jak Marcelo Bielsa prowadzący Chile, Gerardo Martino, trener Paragwaju, Manuel Pellegrini, chilijski inżynier, który próbował zbudować coś trwałego w Realu Madryt, ale mu przerwano już po roku. Albo inny Urugwajczyk Martin Lasarte: niespełniony architekt, kinoman zaczytany w książkach o psychologii, który właśnie wprowadził do Primera Division Real Sociedad.

[srodtytul]Błękitny szalik[/srodtytul]

Dziś przed Tabarezem i jego Urugwajem walka o finał z Holandią, którą Galeano nazwał kiedyś swoim „ulubionym zespołem z Ameryki Łacińskiej”, ale to było jeszcze w czasach, gdy Holendrzy nie grali z niemieckim wyrachowaniem. Sam pisarz pewnie znów stanie na placu Niepodległości w Montevideo, z błękitnym szalikiem, w środku urugwajskiej zimy, przed jednym z wielkich ekranów.

Tak oglądał poprzednie mecze, łącznie z dreszczowcem w ćwierćfinale z Ghaną. Razem z tłumem tych, którzy po pierwsze lubią być w takich chwilach razem, a po drugie nie rozumieją, dlaczego za oglądanie mundialu 2010 w domach muszą płacić, skoro np. autostrady są w Urugwaju za darmo.

Niezgoda na rzeczywistość to jedna z cech tamtejszego kibicowania. Sprawozdania z meczów w urugwajskiej prasie są kwieciste, nawet jak na latynoamerykańską normę i pełne marzeń o tym, że będzie kiedyś znowu czysty futbol, bez FIFA, którą tu nazywają Międzynarodowym Funduszem Walutowym Futbolu. Być porównanym do MFW to w tej części świata obelga dużego kalibru.

A nie być marzycielem w Urugwaju trudno. W drugim najmniejszym kraju Ameryk, wciśniętym między Argentynę i Brazylię, na ziemi pierwszych piłkarskich mistrzów świata i znawców futbolu, którzy musieli przez ostatnie dziesięciolecia patrzeć, jak ich futbol coraz bardziej się degeneruje. Liga robiła się zapyziała, kto chciał się rozwijać, musiał szybko wyjeżdżać do Europy albo najpierw do Argentyny, na drugą stronę La Platy, jak Diego Forlan, który na nazwisko zapracował w Independiente Avellaneda.

Z reprezentacją nie było wiele lepiej. Z ducha „garra charrua”, walki przeciw potęgom, wzięła tylko przyzwolenie na wszelkie chwyty. Połamała kilka kości, pokazała światu takich mistrzów twardej gry, jak Paolo Montero czy Jose Batista, wciąż – od 1986 roku – rekordzista, jeśli chodzi o najszybszą czerwoną kartkę pokazaną na mundialu. Szwajcaria Ameryki Południowej, najlepiej wykształcone społeczeństwo kontynentu, dostawała futbol prymitywny.

Nie żeby obecna reprezentacja miała samych aniołów. Nicolas Lodeiro dostał pierwszą czerwoną kartkę tych mistrzostw, z Holandią nie zagra Luis Suarez, który zatrzymał w meczu z Ghaną lecącą do bramki piłkę „ręką Boga” albo, jak pisze afrykańska prasa, „ręką diabła”. Ale przynajmniej jest co wspominać poza faulami.

[srodtytul]Legenda ożyła[/srodtytul]

Zwycięstwo w grupie z Meksykiem, Francją i RPA, wielkie mecze Forlana, szaleństwo Sebastiana Abreu, który decydującego karnego w ćwierćfinale strzelił tak, jak wszyscy się spodziewali: a la Panenka. Urugwajczycy się bali, że świat już o tym wie, bramkarz Ghany też. Do dziś sobie radzą w żartach: nie puszczaj powtórki, bo na pewno tym razem obroni.

Więź z obecną reprezentacją jest świeżej daty i ciągle lekko zabarwiona ironią. Ale to się może zmienić na dobre dzisiaj, jeśli uda się kolejne „Maracanazo”. Tak się w hiszpańskojęzycznym świecie nazywa niezapowiedzianą katastrofę, nie tylko w futbolu. „Maracanazo” zrobił Urugwaj Brazylii w finale mistrzostw świata 1950, na Maracanie. Wygrał 2:1 i jak mówią Urugwajczycy, tysiące świętowały kosztem smutku milionów, a kapitan mistrzów Obdulio Varela poszedł po finale na obchód barów Rio, przytulając i przepraszając pokonanych, wysłuchując ich skarg, przekonując, że się czuje winny zwycięstwa.

Legenda „Maracanazo” ożyła w tym mundialu, gdy najpierw przez Urugwaj płakała RPA, praktycznie wyeliminowana po porażce 0:3, a potem cała Afryka wraz z Ghaną.

Tylko przeprosin nie było i po Holandii też nie będzie.

– Dwa są urugwajskie cuda: futbol i literatura. Jak to możliwe, że kraj, który ma tylu mieszkańców co dzielnica Buenos Aires, wygrał dwa mistrzostwa olimpijskie i dwa mundiale? – pytał kiedyś Eduardo Galeano, jeden z tych, którzy piłkę i pisarstwo połączyli w Urugwaju więzami nie do rozerwania.

Galeano to jeden z najważniejszych twórców na południowej półkuli. Jego „Otwarte żyły Ameryki Łacińskiej” są biblią tamtejszych lewicowców i alterglobalistów, właśnie tę książkę dał Barackowi Obamie Hugo Chavez przy pierwszym spotkaniu. Ale równie znany jest „Futbol w słońcu i w cieniu” – historia piłki i mundiali pisana sercem. Ze słynnym wstępem: „Jestem żebrakiem dobrej gry. Chodzę po świecie z wyciągniętą ręką i proszę na stadionach: jakieś ładne zagranie, na miłość boską”.

Pozostało 84% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!