Gdy grał, wydawał się okazem zdrowia, biegał z takim samym zapałem w pierwszej minucie meczu, jak i w ostatniej. Właśnie dzięki temu był jednym z najbardziej lubianych polskich piłkarzy lat 80. Gdy grać przestał, też nie wyglądał na człowieka, który chorowałby na cokolwiek. Włodzimierz Smolarek zmarł w nocy, we śnie, w swoim rodzinnym domu w Aleksandrowie Łódzkim. Przyczyna śmierci jeszcze nie jest znana.
Znany łódzki dziennikarz Bogusław Kukuć mówił, że „Smolarek to jest zawodnik, który dla Widzewa gotów jest włożyć nogę pod tramwaj". Widzew był najlepszą polską drużyną przełomu lat 70. i 80., zdobył wtedy dwa razy z rzędu mistrzostwo kraju, a jego gra w rozgrywkach europejskich rozpalała całą Polskę.
Łodzianie słynęli wówczas z tzw. widzewskiego charakteru. Jego wyrazem była walka do końca, nawet w sytuacjach beznadziejnych i bez respektu dla znacznie bardziej znanych przeciwników. Synonimami takiej gry byli przede wszystkim dwaj piłkarze: Zbigniew Boniek w środku pola i Włodzimierz Smolarek w ataku. A kiedy po mistrzostwach świata w Hiszpanii (1982) Boniek odszedł do Juventusu Turyn, Widzew nie tylko nie odczuł tej straty, ale osiągnął swój największy sukces: awans do półfinału rozgrywek o Puchar Mistrzów. Wtedy jego największą gwiazdą był właśnie Smolarek, mający za partnerów m.in. Józefa Młynarczyka, Romana Wójcickiego, Krzysztofa Surlita, Mirosława Tłokińskiego, Wiesława Wragę czy Zdzisława Rozborskiego.
Kask z Liverpoolu
Widzew jeszcze z Bońkiem i Smolarkiem wyeliminował m.in. Manchester Utd. i Juventus, a bez Bońka – Liverpool. W Łodzi Anglicy przegrali 0:2, na Anfield Road dopiero w ostatniej minucie strzelili zwycięską bramkę na 3:2, która nic już im nie dała. Kiedy mecz się skończył, angielska publiczność wstała i brawami dziękowała piłkarzom za piękny mecz. Dwaj policjanci, stojący obok boiska, zdjęli z głów swoje charakterystyczne kaski i w dowód uznania przekazali je strzelcom bramek – Tłokińskiemu i Smolarkowi.
W tym momencie było wiadomo, że Smolarek długo miejsca w Łodzi nie zagrzeje. A jego zdjęcie w policyjnym kasku trafiło na okładkę kolorowego wydania magazynu „Piłka Nożna". Fotoreporter, który pojechał wówczas do Łodzi, zrobił też kilka zdjęć rodzinnych. Na trawniku piłkami bawili się dwaj mali synowie piłkarza. Starszy nazywał się Mariusz, a młodszy – Euzebiusz.
Włodzimierza Smolarka ukształtowała Legia. Przyszedł na Łazienkowską w roku 1977, jako 20-letni żołnierz z poboru, rezerwowy w Widzewie. W Legii grali jeszcze m.in. Kazimierz Deyna, Leszek Ćmikiewicz, Marek Kusto, a trenerami byli Andrzej Strejlau i Lucjan Brychczy. I chociaż Smolarek specjalnie się nie nagrał, to miał się od kogo uczyć. Ostatnią bramkę w barwach Legii strzelił po akcji z Deyną, który właśnie pakował się przed wyjazdem do Manchesteru City.
Aby do przodu
Smolarek postanowił pozostać w stolicy jako tzw. żołnierz nadterminowy, ale wkrótce zmienił zdanie, bo zbrojący się Widzew (był rok 1979) obiecał mu złote góry. W rezultacie trafił do jednostki wojskowej w Starej Miłosnej, gdzie znajdowała się siedziba sekcji jeździeckiej Legii. Stąd wzięła się plotka o tym, że kazano mu tam ścigać się z końmi, co zresztą mogło dobrze wpływać na jego szybkość i kondycję. Koledzy z Legii od razu nadali mu przezwisko Karino (był wówczas w telewizji taki serial o koniu).
W rzeczywistości nikt go do tego nie zmuszał. Jeśli biegał, to z własnej woli. – Prosiłem nawet magazynierkę Legii, panią Lucynę, o kilka piłek dla Włodka, aby mógł tam trenować. Bo że będzie z niego świetny piłkarz, nie mieliśmy wątpliwości – mówi „Rz" Andrzej Strejlau.
Smolarka najpierw pokochała Łódź, a potem cała Polska, bo dzięki niemu i Bońkowi reprezentacja Antoniego Piechniczka grywała z takim samym zębem jak Widzew.