Oznacza to, że wybory do izby niższej parlamentu muszą się odbyć jeszcze raz. Najwyższy Sąd Konstytucyjny wydał to kontrowersyjne orzeczenie półtorej doby przed rozpoczęciem najważniejszego, jak się wydawało, głosowania w Egipcie od czasu obalenia w lutym ubiegłego roku Hosniego Mubaraka. W drugiej turze wyborów prezydenckich (16 – 17 czerwca) ma się zmierzyć lider Bractwa Muzułmańskiego z przedstawicielem starego reżimu Ahmedem Szafikiem (wczoraj ten sam sąd potwierdził, że ludzie Mubaraka mogą startować w wyborach).

Niezależnie od wyniku prawdziwą władzę nadal będzie sprawować Najwyższa Rada Sił Zbrojnych. Uprawnienia prezydenta nie zostały bowiem ustalone. A teraz będzie to jeszcze trudniejsze, bo wraz z rozwiązaniem parlamentu ustaną prace nad konstytucją, która miała je określić.

– To się skończy nową rewolucją – grozili demonstranci przed sądem. – Tak się raczej nie stanie, bo protestować będą tylko islamiści. Zwolennicy państwa świeckiego boją się dominacji bractwa – mówi „Rz" politolog prof. Said Sadek. Dodaje, że liberałowie są zadowoleni z przytarcia nosa islamistom, ale i zawiedzeni, bo pierwszy prawdziwy sukces po zeszłorocznej rewolucji, wybór parlamentu, został podważony.