W czwartek pół świata zastanawiało się, co wynika z porozumienia między Izraelem a rządzącymi w Strefie Gazy palestyńskimi radykałami, którego zawarcie ogłosili w środę wieczorem w Kairze szefowie dyplomacji Egiptu i USA. Na pewno obie strony zgodziły się na powstrzymanie działań zbrojnych. I poza kilkoma rakietami, które jeszcze w nocy wystrzelono w kierunku Izraela, wczoraj było to przestrzegane.
Najważniejsze pytanie brzmiało jednak, jak rozumieć zapowiedź otwarcia Strefy Gazy. Od razu widać było, że obie strony inaczej to interpretują. Wielu Palestyńczyków żyjących od lat na małej przestrzeni bez szans na wyjazd spodziewało się, że przejścia graniczne dla ludzi i towarów zostaną otwarte dzień po ogłoszeniu rozejmu. Dyplomacja izraelska nastawiała się na długie negocjacje w tej sprawie. Była najwyraźniej gotowa czekać tygodnie czy nawet miesiące, by się przekonać, że zawieszenie broni obowiązuje. Że Hamas nie dopuści, by w stronę Izraela odpalano z Gazy rakiety.
Wielu Izraelczyków miało wątpliwości co do dogadywania się z Hamasem. Podzielone w tej sprawie było też izraelskie przywództwo, ujawnił izraelski dziennik „Haarec". Według gazety trzy najważniejsze osoby w rządzie miały odmienne zdanie na temat porozumienia. „Za" był centrowy minister obrony Ehud Barak, „przeciw" skrajnie nacjonalistyczny szef MSZ Awigdor Lieberman, a prawicowy premier Beniamin Netanjahu się wahał.
Zarys porozumienia przygotowany przez Egipcjan trafił do nich we wtorek wieczorem, zaraz przed przyjazdem do Jerozolimy sekretarz stanu Hillary Clinton. Dla Izraelczyków było jasne, że tekst jest bliższy stanowisku Hamasu niż ich. „Dzień po rozejmie nikt nie będzie pamiętał, jakie były szczegóły" – miał przekonywać Barak. Lieberman miał zaś namawiać do rozpoczęcia tego, czego najbardziej obawiała się wspólnota międzynarodowa – operacji lądowej. Choćby w ograniczonym zakresie, po to, by pokazać Hamasowi, że Izrael nie lęka się wkroczyć do Gazy.
Premier wahał się między wizją militarnych i politycznych kłopotów związanych z operacją lądową a klęską polityki odstraszania. Na ostateczne stanowisko wpłynęły środowe spotkania polityków izraelskich z Hillary Clinton i z sekretarzem generalnym ONZ Ban Ki Munem.