W wyczekiwanym wystąpieniu do narodu prezydent Mohamed Mursi nawoływał wczoraj wieczorem do dialogu. Nie przełożył jednak na później kontestowanego przez opozycję referendum konstytucyjnego, które odbędzie się 15 grudnia. Wyraził natomiast gotowość do zmiany jednego z punktów dekretu, w którym przyznał sobie monarsze prawa. Chodzi o artykuł mówiący, że prezydent ma prawo poczynić odpowiednie kroki „konieczne do ochrony kraju i celów rewolucji". Obiecał też, że wybory w Egipcie – można przyjąć, że także referenda – nie będą fałszowane, tak jak było w czasach obalonego w lutym ubiegłego roku Hosniego Mubaraka.
Wywodzący się z Bractwa Muzułmańskiego prezydent przemówił po krwawych protestach antyrządowych. W czwartek egipskie wojsko zmusiło do wycofania się większość demonstrantów, którzy od kilku dni protestowali przed kairskim Pałacem Prezydenckim. Od rana siły porządkowe użyły czołgów i wozów opancerzonych do likwidacji ustawianych wokół siedziby prezydenta barykad. Pod wieczór w okolicy pozostały tylko nieliczne grupki opozycjonistów. W nocy ze środy na czwartek, kiedy oddziały policji zniszczyły miasteczko namiotowe obok pałacu, zginęło co najmniej sześć osób, ponad 450 zostało rannych.
Pozornie chodzi o kilka zdań z projektu konstytucji i dekretu prezydenta
Przywódcy opozycji – wśród nich Mohammed ElBaradei – mówią o odpowiedzialności nowych władz za przelew krwi. Metody rozprawiania się z politycznymi przeciwnikami Bractwa Muzułmańskiego porównują do obalonego reżimu Hosniego Mubaraka.
W Egipcie rosło napięcie polityczne przed 15 grudnia, kiedy ma się odbyć referendum konstytucyjne. Toczy się walka o ustrój. Pozornie o kilka słów i kilka zdań, które pojawiły się w projekcie konstytucji i w dekrecie wywodzącego się z Bractwa prezydenta, nadającym mu nieograniczoną władzę.