Frekwencja w głosowaniu nad odwołaniem prezydent stolicy odegra znaczącą rolę – to, czy referendum będzie ważne, zależy od liczby osób, które pójdą do urn. Dlatego zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy Hanny Gronkiewicz-Waltz skupiają się właśnie na frekwencji. PO robi wszystko, by warszawiacy zostali w domu, jej konkurenci zastanawiają się, jak zachęcić do pójścia do urn jak największą liczbę osób.
Warszawska Wspólnota Samorządowa (WWS), która stoi za pomysłem referendum w Warszawie, zachęca do głosowania wszystkich, którzy mieszkają w stolicy. – Jeżeli ktoś mieszka w Warszawie, nawet gdy nie płaci podatków, ma prawo głosować, wystarczy, że dopisze się do rejestru – tłumaczy Piotr Guział, lider WWS.
Wspólnota będzie przekonywać warszawiaków bez meldunku, by to robili. – Nie powinno być trudno namówić zwłaszcza studentów czy doktorantów, by się dopisali i wzięli udział w referendum. Przecież ta ekipa nie jest im przyjazna. Studenci, którzy przyjechali do Warszawy, będą mieli mniejszą ulgę na bilety niż pozostali. A doktorantom pani prezydent chciała ją zlikwidować – mówi Guział.
Z jego wyliczeń wynika, że tylko na Ursynowie mieszka ok. 5 tys. przyjezdnych studentów, a doktorantów w całej Warszawie jest ok. 10 tys.
WWS liczy, że osoby, które już dopiszą się do list, będą głosować. Zdaniem Piotra Müllera z Parlamentu Studentów RP część studentów rzeczywiście może posłuchać apeli o dopisanie się do rejestru. – Zrobią to osoby zaangażowane społecznie, które czują potrzebę zmiany i będą głosować za odwołaniem pani prezydent – uważa Müller. W stołecznym Śródmieściu, jak mówi Maria Grodzicka, od dnia ogłoszenia referendum jest zainteresowanie rejestrami wyborców. – Każdego dnia zgłaszają się osoby w tej sprawie i z każdym dniem jest coraz więcej chętnych, by dopisać się do rejestru. A przed samym referendum spodziewamy się jeszcze większego zainteresowania – mówi Grodzicka.