Od Janukowycza zdają się także dystansować oligarchowie, w tym najbogatszy z nich, Rinat Achmetow. Dlaczego?
W tej grupie mamy różnych ludzi. Część właścicieli mniejszych firm jest bardzo związana z rynkiem rosyjskim i oczywiście nie byli oni zwolennikami umowy stowarzyszeniowej. Ale ci najpoważniejsi oligarchowie opowiadali się za stowarzyszeniem z Unią. Po 20 latach dzikiego kapitalizmu chcą wreszcie mieć państwo prawa, a przynajmniej więcej państwa prawa, pewność obrotu gospodarczego, możliwość bezwizowego podróżowania po Europie itd. Ich potrzeby są zatem bardziej europejskie niż związane z układem, który mają dzisiaj. Poza tym wszyscy ci oligarchowie obserwują obecną sytuację i mają wyobraźnię, co może się wydarzyć w 2015 r. Wiedzą, że wynik wyborów za dwa lata jest sprawą otwartą. Dla nich przywiązanie na stałe do jednego obozu byłoby bardzo ryzykowne. Chcą w każdej sytuacji chcą być po stronie zwycięzców. W szczególności dotyczy to Achmetowa, który pochodzi z regionu donieckiego i musi jeszcze usilniej niż inni pokazać, że jest człowiekiem, który nie jest związany z jedną opcją polityczną.
Ekipa pomarańczowej rewolucji skompromitowała się z powodu wewnętrznych sporów. Czy ta historia się nie powtórzy?
Liderzy opozycji tymczasem współdziałają w sposób, który budzi szacunek. Miałem okazję się z nimi spotykać wielokrotnie, ostatnio w Wilnie. I muszę powiedzieć, że zrozumienie między Witalijem Kliczką, Arsenijem Jacyniukiem i Ołehiem Tiahnybokiem jest bardzo dobre. Czy to się utrzyma? Na pewno władze zrobią wszystko, aby ich poróżnić. Jednak lekcja pomarańczowej rewolucji musi być odrobiona. Drugi raz stracić taką szansę byłoby niewybaczalne.
Kliczko na prezydenta, Jaceniuk na premiera. Czy tak podzielili między sobą przyszłe role?
Nie sądzę, aby to był już ten etap. O tym zdecyduje ich rola na wiecach. Wtedy okaże się, który z nich staje się symbolem, twarzą oporu wobec obecnych władz. Ale rzeczywiście, Kliczko to najbardziej prawdopodobny kandydat opozycji na prezydenta.