W niedzielnych wyborach do ukraińskiego parlamentu – Werhownej Rady – niemożliwe będą fałszerstwa na dużą skalę, twierdzą obserwatorzy w Kijowie. „Władza demokratyczna nie ma tzw. zasobów administracyjnych, które zazwyczaj do tego służą" – powiedział ukraiński politolog Serhij Gajdaj.
Poprzednie wybory w tym stuleciu charakteryzowały się masowymi fałszerstwami, co w 2004 roku doprowadziło do wybuchu pomarańczowej rewolucji.
Jednak i obecnie „w okręgach jednomandatowych (na Ukrainie obowiązuje mieszane prawo wyborcze) można zdobyć miejsce do parlamentu za 200 tys. dolarów" – mówił ukraiński dziennikarz Serhij Leszczenko, który sam walczy o mandat w Radzie. „Jeśli nie masz własnych pieniędzy, a znajdziesz sponsora, to popadasz w bezpośrednią zależność od niego – człowieka, który traktuje cię jak inwestycję, która musi się zwrócić".
Siedmiu faworytów
Przytłaczająca większość kandydatów związana jest jednak z najróżniejszymi partiami politycznymi, które finansują ich kampanie. O 450 miejsc w Radzie walczy ponad 6 tysięcy kandydatów, spośród których 312 to członkowie obecnej Werhownej Rady – w większości skompromitowanej bezwarunkowym popieraniem prezydenta Wiktora Janukowycza.
– Trudno powiedzieć, co się stało ze 138 brakującymi deputowanym. Większość pewnie dobrowolnie zrezygnowała z udziału w życiu politycznym. Ale są też tacy, którzy (po zwycięstwie Majdanu) uciekli do Rosji i zostali jej obywatelami – powiedziała „Rz" Olga Ajwazowska ze społecznego ruchu OPORA. – Uciekło wtedy kilkudziesięciu, ale od wiosny wielu wróciło, choć nie wszyscy zaangażowali się ponownie w życie polityczne – zastrzega.