Osoba, który chce kwestionować wyniki wyborów wójtów (burmistrzów, prezydentów miast), może mieć problem z ustaleniem, do jakiego sądu i w jakim terminie ma wnieść protest. Wszystko przez lukę w kodeksie wyborczym.
- Faktycznie z przepisów ogólnych kodeksu wynika, że taki protest może zostać wniesiony, ale nie ma ani słowa o tym, który sąd jest właściwy do rozpatrzenia protestu wyborczego, ani w jakim terminie wyborca ma go wnieść – potwierdza Anna Wierzbica, z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. – Nie wyjaśniają tego również przepisy szczegółowo regulujące zasady przeprowadzania wyborów wójtów, burmistrzów prezydentów miast – dodaje.
W konsekwencji wyborca nie wie, czy z protestem ma iść do sądu rejonowego, okręgowego, apelacyjnego, czy może od razu do Najwyższego.
- To ewidentny i poważny błąd ustawodawcy – komentuje Stefan Płażek z Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Ustaw regulujących podstawowe prawa obywatelskie nie wolno pisać tak niechlujnie. Powinny być jasne i zrozumiałe dla każdego wyborcy, a nie tylko dla prawników – mówi.
Co więcej, ten błąd ustawodawcy to woda na młyn dla tych wszystkich, którzy domagają się unieważnienia przeprowadzonych 16 listopada wyborów samorządowych. Argument, że skoro nie wiadomo, który sąd ma orzekać o ważności wyboru wójta, burmistrza, prezydenta miasta, to nie ma innego wyjścia i trzeba skrócić kadencję, z pewnością brzmi poważniej niż zarzut, że system elektronicznego liczenia głosów zawiódł. Dlatego eksperci przekonują, że dziurę w kodeksowych przepisach da się jakoś załatać.