Kończące się mistrzostwa Europy w piłce nożnej są doskonałą okazją do lepszego zrozumienia... polityki. Konkretnie zachowań społecznych. A jeszcze precyzyjniej rzecz ujmując – do uchwycenia sposobu myślenia tzw. żelaznych elektoratów partyjnych.
Analogie między reakcjami kibicowskimi a tymi, które charakteryzują betonowych zwolenników poszczególnych ugrupowań politycznych, są narzucające się. Kibic jest ze swoją drużyną na dobre i na złe – bez względu na to, czy gra ona dobrze czy źle, czy odnosi sukcesy czy porażki, czy jej zawodnicy grają fair czy też bezustannie faulują. Kibic nie pyta, co jego zespół może dla niego zrobić, lecz jak on może pomóc swoim ulubieńcom. Niczego nie żąda od graczy prócz tego, by mógł trzymać za nich kciuki i wiernie przy nich trwać. Żadna przegrana, żaden skandal, żadna upokarzająca klęska nie są w stanie osłabić jego żaru i wierności. Będzie wydawał własne pieniądze i poświęcał swój wolny czas, byleby tylko milionerzy, którym kibicuje, mogli odgrywać dla niego spektakl dający mu poczucie przynależności do grupy, solidarności z innymi, sensu życia.