Rzeczpospolita: Amerykańskie media, powołując się na źródła wywiadu, twierdzą, że Kreml bezpośrednio kierował operacjami hakerskimi, które miały wpłynąć na wynik wyborów prezydenckich w USA. Donald Trump to człowiek Władimira Putina?
Prezydent elekt niewątpliwe jest zafascynowany Putinem, co już samo w sobie jest deprymujące. Liderzy wolnego świata do tej pory popierali demokratów, a nie autokratów. Ale Trump był nawet gotów podejmować pewne ryzyko w trakcie kampanii, chwaląc prezydenta Rosji, choć nie przysparzało mu to popularności, a wręcz wywoływało konsternację w szeregach partii republikańskiej i środowiskach wywiadowczych Stanów Zjednoczonych.
A może Rosjanie mają na niego jakieś „haki"? W końcu włamali się nie tylko do skrzynek e-mailowych demokratów.
To, że Rosjanie wdzierają się do skrzynek polityków wolnego świata, nie jest żadną nowością. Sam byłem ofiarą takich prób, o czym od razu powiadomiłem władze odpowiedzialne za bezpieczeństwo cybernetyczne w Polsce. Niestety, Rosjanom taki atak udał się w Stanach Zjednoczonych i zdaje się także w Niemczech. To nowa forma wojny, na którą jako otwarte, wolne społeczeństwo jesteśmy nieprzygotowani. Zarówno w doktrynie wojskowej, opierającej się na działaniach hybrydowych, jak i w wojnie w cyberprzestrzeni, Rosjanie są odważniejsi, bardziej zaawansowani i na razie zwyciężają.
Wielu ekspertów miało jednak nadzieję, że już po kampanii Trump otoczy się ludźmi, którzy trzeźwo patrzą na Rosję. Ale odsunął Rudy'ego Giulianiego, Mitta Romneya, Davida Petraeusa czy Boba Corkera i mianował sekretarzem stanu Rexa Tillersona, który jako szef ExxonMobil od lat prowadził biznesy z Moskwą. Był pan tym zaskoczony?