Nie wolno w tym względzie dać się otumanić polityczną poprawnością czy opacznie rozumianym humanitaryzmem. Potrzeba uczciwej analizy i skutecznego przeciwdziałania.
Ekonomika zabijania
Sytuację Polski poprawia to, że jesteśmy niezbyt atrakcyjnym celem dla organizacji terrorystycznych. Dużo bardziej widowiskowe i skuteczne jest uderzanie w Stany Zjednoczone, Wielką Brytanię, Niemcy czy Francję. Atak na metro w Warszawie nie wywoła takiego rezonansu jak na metro w Nowym Jorku. Biorąc jednak pod uwagę, że tylko w tym roku uderzenia odczuły także mniej „atrakcyjne": Szwecja, Australia i Kanada, a w 2012 r. Bułgaria, nie można wykluczyć, iż spotka to również nas.
Kiedy odrzeć terroryzm z towarzyszącej mu otoczki ideowo-psychologicznej, staje się zjawiskiem o wymiarze militarnym. To atak asymetryczny stosujący typową ekonomikę pola walki: niski koszt – wysoki efekt.
Ani Państwo Islamskie, ani Al-Kaida, ani jakakolwiek inna organizacja terrorystyczna nie może się poważyć na otwartą konfrontację z armiami atakowanych państw. Nawet partyzanckie uderzenia na bazy, patrole itp. są z punktu widzenia owej ekonomiki nieopłacalne. Opłacalne jest za to atakowanie ludności cywilnej. Kosztuje niewiele, a niszczy morale wroga, co znakomicie pokazały wydarzenia w Turynie, gdzie samo podejrzenie ataku doprowadziło do paniki i obrażeń u półtora tysiąca osób.
Mętna woda
Oprócz wagi państwa – celu istotne są również możliwości przeprowadzenia ataku. Każda partyzantka czy konspiracja musi mieć sprzyjające środowisko, by przygotowywać uderzenia, magazynować broń, zapewnić bojownikom schronienie i odpoczynek. Jest nim sprzyjająca ludność lub choćby jakaś grupa środowiskowa, ideowa, kulturowa itp. Jeśli jej nie ma, służby mogą łatwo wyśledzić i wyeliminować przygotowującą zamach bojówkę. Im szersze owo środowisko, tym trudniej to uczynić. Działania kontrwywiadowcze i policyjne dają wówczas ograniczony efekt. Mówiąc wprost – nie są w stanie wyeliminować ataków terrorystycznych, mogą co najwyżej ograniczyć ich liczbę.