Autorska adaptacja powieści Rujany Jeger „Darkroom” wyreżyserowana przez Wojcieszka w pierwszym roku działalności Teatru Polonia okazała się wielkim przebojem. Tłumy widzów zapełniały małą scenę i odnajdywały się w zapełnionym warszawskim mieszkaniu, w którym konfrontacja geja i dziadka z Rodziny Radia Maryja zamieniała się nieoczekiwanie w przyjaźń.
W „Miłość ci wszystko wybaczy” ponownie trafimy do maleńkiego mieszkania w centrum Warszawy. Mieszka tu pan Kazimierz, samotny 80-latek, miłośnik Schuberta i tang Astora Piazzoli. Panem Kazimierzem ma opiekować się Ola – 24-letnia wolontariuszka opieki społecznej. Ich początkowo trudna, pełna nieufności relacja stanie się w pewnym momencie ważnym dla obojga spotkaniem. Przyniesie miłość, ale i uświadomienie smutnej prawdy, że w najważniejszych chwilach życia zawsze pozostajemy samotni.
– Właściwie pisałem tekst pod aktorów, w trakcie prób. To było dla nich z jednej strony bardzo stresujące, ale chyba udało nam się dzięki temu wytworzyć bardzo osobisty klimat naszej pracy – przyznaje autor i reżyser „Miłości…”. – To aktorzy nadali ciało tej sztuce. Na przykład niesamowite było dla mnie spotkanie ze Stanisławem Brudnym – wykonawcą roli Kazimierza. To częściowo pod jego wpływem początkowy pomysł zetknięcia ze sobą dwóch mężczyzn ostatecznie zamienił się w spotkanie młodej dziewczyny i starszego człowieka.
A czy piosenka Hanki Ordonówny – tytuł przedstawienia jest ważny dla całości?
Wojcieszek odpowiada: – Bezczelnie go ukradłem. Zresztą często to robię, bo uważam, że jest tyle świetnych tytułów, które często niosą za sobą dodatkowe treści dla widza, i nie waham się ich używać. W tym przypadku planowałem, że pan Kazimierz będzie wielbicielem Ordonki, choć ostatecznie większe znaczenie mają dla niego pieśni Schuberta i stare argentyńskie tanga. Piosenki pomagają mi przy montażu poszczególnych scen. W tym przedstawieniu warstwa muzyczna jest bardzo ważna – przynajmniej dla mnie, bo cały czas patrzę na „Miłość...” bardziej jako reżyser filmowy niż teatralny.