Gdy przed ponad miesiącem minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski i sekretarz stanu Condoleezza Rice ogłaszali w Waszyngtonie powrót do negocjacji w sprawie tarczy, marcowa wizyta premiera w USA pojawiła się w ich wypowiedziach jako ważny wyznacznik postępu. Obie strony miały nadzieję, że do jej czasu uda się wypracować zarys porozumienia i że premier Donald Tusk oraz prezydent George W. Bush będą mogli triumfalnie ogłosić to opinii publicznej w obu krajach.
Tak się nie stanie, jeśli wierzyć oświadczeniom polskiej strony, która nie kryje, że amerykańska oferta wciąż nie do końca ją zadowala. Ważne jednak będzie, co powiedzą sobie w Białym Domu obaj przywódcy. Czy będą to formułki o przyjaźni i współpracy, które nie posuną niczego naprzód? Czy może deklaracja wstępnego porozumienia co do najbardziej ogólnych warunków umowy?
Strona amerykańska oficjalnie stara się być nastawiona pozytywnie. Podczas konferencji prasowej w Brukseli przed paroma dniami zastępca sekretarza stanu Daniel Fried mówił z uznaniem o „twardych polskich negocjatorach“. – Wiedzą, jak nas popychać – stwierdził. W wypowiedziach nieoficjalnych Amerykanie nie są już jednak tak pełni zrozumienia dla polskiego partnera. Raczej poirytowani. Mówią o „przesuwaniu bramki w czasie gry“, narzekają, że Polacy często zmieniają swoje warunki i sami nie mogą się zdecydować, czego chcą.
Wskazują na Czechów, którzy od początku zgadzali się na amerykańskie warunki i są już niejako po słowie z Waszyngtonem. Warszawa zaś mówi: mamy czas, nie spieszy nam się. Rząd PO postanowił najpierw porozmawiać o tarczy z partnerami europejskimi i z Rosją, a dopiero potem niespiesznie wrócił do stołu, przy którym – niecierpliwie przebierając nogami – siedzieli osamotnieni Amerykanie.
Najpierw do Waszyngtonu przyjechał szef Ministerstwa Obrony Narodowej Bogdan Klich, po nim minister Sikorski, a dopiero teraz – premier. Wszyscy jednym głosem mówią, że sprawa tarczy wcale nie jest przesądzona (wbrew temu, co w zeszłym roku deklarował w Waszyngtonie prezydent Lech Kaczyński). Że chcemy więcej w zamian. Na razie ta strategia wydaje się przynosić efekty. Do niedawna Amerykanie mówili nam w zasadzie: „bierzcie tarczę i cieszcie się z niej“. Teraz mówią o gwarancjach politycznych i możliwości dofinansowania polskich Sił Zbrojnych. To wyraźne wyjście naprzeciw żądaniom gabinetu Tuska. Warszawę niepokoi jednak odległa perspektywa czasowa realizacji obietnic pomocy i ich ogólnikowy charakter. Amerykanie tłumaczą, że tego nie da się szybko załatwić, że powinniśmy „przyklepać“ bazę, a szczegóły pomocy dopracuje się potem.