A gdybyś, polityku, mówił językami

Angielski problem. Czy kandydaci będą sobie wytykać nieznajomość języków obcych? To często broń obosieczna

Aktualizacja: 03.04.2010 14:38 Publikacja: 03.04.2010 03:08

A gdybyś, polityku, mówił językami

Foto: ROL

– Będziecie robić prowokację, żeby sprawdzić jego francuski? – dopytywał się niespokojnie dziennikarza „Rz” asystent Radosława Sikorskiego Maciej Zegarski. Dzwoniliśmy po komentarz do informacji krążącej tuż przed końcem prawyborczego wyścigu po Warszawie.

Wieść głosiła bowiem, że Sikorski zaczął się pilnie uczyć francuskiego, bo zna biegle tylko jeden język (angielski), a wszyscy pracownicy MSZ muszą znać dwa. Tak mówią przepisy. Okazało się, że prawdopodobnie przeciwnicy Sikorskiego w PO próbowali „pomóc” mu w prawyborach plotką. Bo prawda jest taka, że wymóg znajomości dwóch języków obcych nie dotyczy samych ministrów.

– Władysław Bartoszewski znał tylko niemiecki i korzystał z tłumaczy angielskiego – mówi „Rz” jeden z dyplomatów.

Prawdą jest także, że Sikorski uczy się francuskiego. Ale nie od prawyborów w PO, tylko... od trzech lat. Nie zna tego języka biegle, w odróżnienia od angielskiego (studiował w Wielkiej Brytanii, pracował w USA). Dumny ze swojej angielszczyzny, sam chętnie wbijał podczas kampanii prawyborczej szpile Bronisławowi Komorowskiemu.

– Czasami prezydent będzie musiał uczestniczyć w unijnych szczytach. Czasami są to szczyty w trybie nieformalnym, wchodzi bez tłumacza i będzie musiał walczyć o polskie interesy, które czasami będą rzędu setek miliardów euro, i od obycia, od nawiązania rozmowy z najważniejszymi politykami będzie zależał los tych decyzji – mówił.

Komorowski ripostował: – Nie zamierzam ukrywać, że nie mam angielskiego z mocnym akcentem oksfordzkim, bo w czasie gdy Radosław Sikorski studiował za granicą, ja przesiadywałem w więzieniu.

Mówił też, że na spotkaniach prezydentów nie wystarczy sama znajomość języków obcych: – Berlusconi mówi tylko po włosku, Sarkozy po francusku, a Merkel po niemiecku. Więc to trochę naciągana teoria.

Ostatecznie znajomość języków Sikorskiemu nie pomogła – przegrał prawybory. A dwaj główni kandydaci w wyborach prezydenckich – Komorowski i obecny prezydent Lech Kaczyński – nie mogą się pochwalić biegłą znajomością angielskiego. Marszałek Sejmu pytany w marcu przez szczecińskich studentów o poziom swojej znajomości angielskiego ocenił: – Znam go lepiej niż obecny prezydent, gorzej niż szef MSZ.

[srodtytul]Kandydaci i tłumacze[/srodtytul]

O angielskim Lecha Kaczyńskiego mówiła w grudniu 2008 r. „Rz” pierwsza dama Maria Kaczyńska: „Już dawno temu obchodziliśmy 30-lecie nauki angielskiego. Mąż zna angielski biernie. Pisząc habilitację, korzystał sam z materiałów i publikacji anglojęzycznych. Niejednokrotnie zdarza się, że poprawia tłumaczy i zawsze uważnie wsłuchuje się w tłumaczony tekst. Potrzeba mu konwersacji i w wolnych chwilach trenuje ten język”.

A Elżbieta Jakubiak, posłanka PiS, tłumaczyła w kampanii wyborczej w 2005 r.: „Prezydent jest dzieckiem z domu inteligenckiego, jego nieznajomość języka nie wynika z zaniedbania, tylko z jakiejś blokady”.

Ale zdaniem politologa z UW dr. Bartłomieja Biskupa temat angielskiego może nie pojawiać się już w kampanii wyborczej.

– Nie będzie Sikorskiego, któremu zależało na tym temacie, więc kwestia języków może w kampanii nie mieć znaczenia – uważa. – Chyba że będzie próbował podnosić ten argument któryś z mniej liczących się kandydatów, jak Andrzej Olechowski czy Ludwik Dorn.

Ten ostatni na początku lat 80. utrzymywał się z przekładów mistrzów angielskiej prozy szpiegowskiej. – Teraz też czasem tłumaczy angielską poezję, ale tylko hobbystycznie – opowiada Grzegorz Owsianko, asystent Dorna.

Biegłą znajomością angielskiego nie chwali się Jerzy Szmajdziński, kandydat SLD, m.in. minister obrony w rządach Leszka Millera i Marka Belki.

– Lepiej znam rosyjski. Zdarzyło mi się przeprowadzać w tym języku rozmowę w cztery oczy z innym politykiem. A angielski? Jak się spotkam z Anglikiem czy Francuzem, to mogę z nim rozmawiać w kuluarach. A na oficjalnych spotkaniach wymogiem dyplomatycznym jest obecność tłumaczy – podkreśla kandydat SLD.

[srodtytul]Angielski problem[/srodtytul]

Zdaniem Szmajdzińskiego Sikorski przesadza, mówiąc o konieczności biegłej znajomości angielskiego przez prezydenta. – Ważniejsze jest to, co ma się do powiedzenia.

Jednak dr Wojciech Jabłoński, politolog z UW, sądzi, że braki w angielskim fatalnie świadczą o kandydatach.

– W czasach globalnej wioski osoby, które są naszą wizytówką, muszą się tym językiem posługiwać. W spotkaniach z partnerami zagranicznymi ważna jest bezpośrednia komunikacja. Rozmowy z tłumaczem to już nie to samo – mówi.

Janusz Onyszkiewicz, były szef MON, ocenia, że w przypadku prezydenta znajomość angielskiego nie jest aż tak ważna. – Ważniejsza jest dla ministrów i premiera, bo to oni uczestniczą w subtelnych, kuluarowych rozgrywkach i negocjacjach. Prezydent w takich rozmowach raczej nie uczestniczy i nie powinien tego robić, zważywszy na godność urzędu. A żeby się do kogoś uśmiechnąć i powiedzieć coś miłego, komunikatywna znajomość angielskiego wystarczy – uważa. I dodaje, że lepsza znajomość angielskiego przydałaby się, gdy prezydent spotyka się z szefami państw, w których jest system prezydencki, i można z nimi załatwiać konkretne sprawy dla Polski.

Zdaniem Biskupa prezydent nie musi znać angielskiego na poziomie gwarantującym certyfikat. – Bez przesady. W relacjach nieformalnych, jeśli ktoś się pomyli, to nikt się nie będzie śmiał. Nie wszyscy przywódcy europejscy znają biegle angielski. Nie przypominam sobie jakiejś poważnej wpadki dyplomatycznej spowodowanej brakami w angielskim – dodaje.

[srodtytul]Co śmieszy wyborców[/srodtytul]

Zazwyczaj to sami Polacy kpią ze swoich polityków mówiących po angielsku.

Najczęściej przypominanym i parodiowanym popisem angielszczyzny politycznej w Polsce pozostaje słynny okrzyk „Yes, yes, yes!” premiera Kazimierza Marcinkiewicza.

W ten sposób ówczesny szef rządu PiS w grudniu 2005 r. cieszył się z korzystnego dla Polski kształtu nowego unijnego budżetu.

Przebojem serwisu YouTube było przemówienie Wojciecha Olejniczaka na warszawskim kongresie młodzieżówek socjalistycznych w 2007 r. Jego kiepski akcent spowodował, że przemówienie doczekało się nawet wersji techno.

Do Internetu trafił też obrazek ze szczytu unijnego w Lizbonie w 2007 r., kiedy to prezydent Lech Kaczyński nie mógł zrozumieć pytania jednego z polityków, „czy jest optymistą”. Po interwencji tłumaczki odrzekł: „Optimistic, but not sure”.

Gdy latem 2008 r. premier Donald Tusk witał po angielsku amerykańską sekretarz stanu Condoleezzę Rice podczas uroczystości podpisania umowy dotyczącej budowy w Polsce tarczy antyrakietowej, z kolei stojący obok Lech Kaczyński nie ukrywał rozbawienia. – Bo mnie strasznie bawi, jak ktoś, kto słabo zna angielski, rzuca się do przemawiania w tym języku – mówił potem dziennikarzom.

Jak więc widać, przynajmniej w kwestii języków polityków bawi to samo, co wyborców.

– Będziecie robić prowokację, żeby sprawdzić jego francuski? – dopytywał się niespokojnie dziennikarza „Rz” asystent Radosława Sikorskiego Maciej Zegarski. Dzwoniliśmy po komentarz do informacji krążącej tuż przed końcem prawyborczego wyścigu po Warszawie.

Wieść głosiła bowiem, że Sikorski zaczął się pilnie uczyć francuskiego, bo zna biegle tylko jeden język (angielski), a wszyscy pracownicy MSZ muszą znać dwa. Tak mówią przepisy. Okazało się, że prawdopodobnie przeciwnicy Sikorskiego w PO próbowali „pomóc” mu w prawyborach plotką. Bo prawda jest taka, że wymóg znajomości dwóch języków obcych nie dotyczy samych ministrów.

Pozostało jeszcze 91% artykułu
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
Garden Point – Twój klucz do wymarzonego ogrodu
Wydarzenia
Czy Unia Europejska jest gotowa na prezydenturę Trumpa?
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
Bank Pekao nagrodzony w konkursie The Drum Awards for Marketing EMEA za działania w Fortnite
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!