Co do demokratycznej opozycji, to oczywiście mogłaby być silniejsza, ale musi pan pamiętać, że ponad 400 opozycjonistów – zarówno z młodszej, jak i starszej generacji – junta wtrąciła do więzień. Mamy jednak nadzieję, że tylko buddyzm może zachęcić ludzi do przeprowadzenia zmian w Birmie. Trzeba uczyć ich demokratycznych procedur, informować o prawach człowieka.
Od początku roku w wielu krajach zabiegał pan o wsparcie świata. Co pan czuł, gdy okazało się, że kiedy w końcu sekretarz generalny ONZ spotkał się w Birmie z władzami junty, mówił tylko o pomocy dla ofiar cyklonu i nie wspomniał ani słowem o demokracji?
Oczywiście byliśmy bardzo rozczarowani przebiegiem i wynikami wizyty w Birmie Ban Ki Muna, którzy rzeczywiście nie chciał mówić o zmianach politycznych czy o przetrzymywanej w areszcie domowym Aung San Suu Kyi. Ale na jego usprawiedliwienie trzeba powiedzieć, że zależało mu głównie na tym, by oenzetowskie organizacje mogły pracować w Birmie i nieść pomoc ofiarom cyklonu. Gdyby przyjechał do Birmy z bardzo ostrym apelem, krytykującym wojskowe władze, junta mogłaby po prostu nie zgodzić się na wpuszczenie międzynarodowej pomocy do kraju.
Dla Birmy naprawdę historyczną datą może być 8 sierpnia 2008 roku. Będzie to 20. rocznica demokratycznego powstania (8.8.88 miała miejsce kulminacja tzw. birmańskich dni – przyp. red.), po którym zostałem zmuszony do opuszczenia kraju. Teraz zachęcamy całą społeczność międzynarodową, by zwróciła uwagę na tę datę i pamiętała, że reżim wojskowy łamie prawa człowieka, fałszuje wyniki wyborów itp. W Chinach – które zazwyczaj pomagają juncie – będą się wtedy odbywać igrzyska olimpijskie. Myślę, że w sierpniu naprawdę będziemy mieli szansę, by zmienić Birmę w kraj demokratyczny.
Nie liczycie już na mediację ONZ?
Nie. Musimy zmienić sposób patrzenia na zmiany w naszym kraju. ONZ nie może nam pomóc. Musimy się zjednoczyć i zacząć działać. Szukamy różnych metod wprowadzenia demokracji, nie wykluczając powstania.