Ponad miesiąc temu Emmanuel Macron, przemawiając pod Łukiem Triumfalnym w setną rocznicę zakończenia I wojny światowej, występował jako przywódca, który jest gotowy do ofensywy o nowy porządek globalny. Pięć kolejnych tygodni zupełnie zmieniło jego pozycję polityczną.
Dojrzałość protestu
Protesty gilets jaunes, które rozpoczęły się od postulatów ekonomicznych, przerodziły się w ruch zmiany konstytucyjnej w Republice. Piąta sobota manifestacji, choć była mniej liczna i bardziej pokojowa, to jednak była politycznie dojrzalsza.
Nie sposób już twierdzić, że Francję opanowały zwykłe zamieszki, jak można jeszcze było sądzić w poprzednie soboty. Z pewnym ryzykiem można mówić o nadchodzącej rewolucji. Byłaby to jednak dziwna rewolucja, postnowoczesna, pozbawiona przywódców, elit i towarzyszących zwykle w takich przypadkach świeckich kapłanów. Wydaje się, że Emmanuelowi Macronowi w pierwszej fali protestów udało się uchronić kraj przed anarchią i destabilizacją, czym groziły upiorne dla Republiki soboty listopada. Macron, wygrywając ten spór na poziomie utrzymania spójności, przegrał jednak na poziomie psychologicznym. Nie decydując się na wprowadzenie podatku od fortun, by następnie zapowiedzieć kwotę podatku od paliwa, zbudował napięcie eskalujące poczuciem niesprawiedliwości. Tłum widzi w Macronie winnego wszystkiego zła – trudno tu nie widzieć analogii do Ludwika XVI.
Powtarzanie na każdym kroku „Macron démission" wywróciło jego autorytet, w którym ma szansę poprawić rekord braku zaufania swego poprzednika. Macrona musiało zawieść zaplecze PR-owskie, które nie potrafiło antycypować tych bądź co bądź możliwych do przewidzenia konsekwencji. Z pewnością w rozumowaniu prezydenta było coś na rzeczy, swoją decyzją chciał wstrzymać ucieczkę kapitału kilku procent najbogatszych Francuzów.
Nie potrafił jednak tego wykomunikować. Powstał jednak populistyczny przekaz, że wszystkiemu winni są bogacze i dobrze zarabiający, chociaż muszą oni Republice oddać niemalże połowę swoich przychodów. Niezręczność w tak delikatnej materii zemściła się, tłum wyszedł na ulicę. Pierwszym zwycięstwem protestujących było zamrożenie podwyżek na 2019 rok i podwyższenie pensji minimalnej o 100 euro. W kilku miastach, w tym np. w Paryżu zamrożono także podwyżki, np. biletów komunikacji miejskiej.