Sezon na polski rock w pełni. Po podwójnie udanych, wyprzedanych koncertach Comy i Myslovitz sztuka ta udała się zespołowi Strachy Na Lachy. Co prawda, nie w Stodole czy Palladium, ale w znacznie mniejszych Hybrydach, jednak z atmosferą tak gorącą, jakbyśmy uczestniczyli w zlocie fanów zespołu.
Po prostu nie wypadało nie znać tekstów – czy wyszły one spod ręki Krzysztofa „Grabaża“ Grabowskiego (płyty „Strachy na Lachy” i „Piła tango”), Jacka Kaczmarskiego („Autor”) czy klasyków rodzimego rocka („Zakazane piosenki”). Mimo że materiał z tych czterech krążków to w połowie repertuar innych wykonawców, w interpretacji zespołu „Grabaża” ma jednolity, uniwersalny charakter.
To zasługa brzmienia – prostego, nieraz wpadającego w ska, w którym znajdziemy wpływy z różnych zakątków świata: od francuskiej chanson po latynoskie tanga. Muzyka wielu barw.
Dlatego Strachy Na Lachy mogły śmiało przechodzić od „Czarnego chleba i czarnej kawy”, przez „Czerwony autobus”, po „Po prostu pastelowe”. Największe jednak emocje wzbudzały autorskie kompozycje: „Raissa” i „Dzień dobry: kocham Cię”. Rzeczy proste o podstawach relacji damsko-męskich wykrzykiwała cała sala.
Nic dziwnego, że zespół będzie obok Kultu gwiazdą tegorocznych juwenaliów, co obwieściły już plakaty w Hybrydach.