Deklaracja Hamasu jest tym bardziej zaskakująca, że nie padła z ust przedstawiciela umiarkowanego skrzydła organizacji, ale została ogłoszona przez Chaleda Meszala, szefa biura politycznego Hamasu i jego zbrojnego ramienia. Człowieka ściganego przez Mossad i przebywającego na emigracji w Damaszku.
Swoją propozycję przekazał za pośrednictwem “New York Timesa”. Dziennikarz gazety przeprowadził z nim wywiad w sekretnym miejscu na terenie Syrii, w asyście uzbrojonych agentów. – Opowiadamy się za państwem w granicach z 1967 roku, opartym na długotrwałym rozejmie z Izraelem – powiedział.
Dotychczas Hamas obstawał przy tym, że w skład przyszłej Palestyny oprócz Strefy Gazy i Zachodniego Brzegu Jordanu (okupowanych przez Izraelczyków od 1967 roku) powinny wejść również tereny dzisiejszego Izraela. Oczywiście po wyrzuceniu z nich Żydów.
Teraz stanowisko Hamasu praktycznie niczym się nie różni od postulatów umiarkowanego ruchu Fatah, który prowadzi negocjacje z Izraelczykami. Hamas de facto opowiedział się bowiem za powstaniem dwóch niezależnych państw: Izraela i Palestyny. Również inne postawione przez Meszala warunki – zwrot wschodniej Jerozolimy, likwidacja osiedli żydowskich i prawo powrotu dla palestyńskich uchodźców – pokrywają się z postulatami Fatahu.
Czy to pierwszy krok do oficjalnego uznania Izraela przez Hamas? Izraelczycy są sceptyczni. – To zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Na razie Hamas nie rezygnuje ze swojego celu, jakim jest zniszczenie naszego państwa. Meszal w wywiadzie wyraźnie mówi, że nie uzna Izraela – powiedział “Rz” izraelski politolog Abraham Diskin. – Obawiam się, że ta deklaracja to tylko zasłona dymna. Hamas poważnie ucierpiał podczas ostatniej operacji w Strefie Gazy i chce przeczekać zły okres – dodał.