Jarosław Kaczyński podczas spotkania rodzin ofiar katastrofy domagał się też relacji z wyjazdu do Moskwy Marka Pasionka z prokuratury wojskowej. To właśnie Pasionkowi, który nadzoruje śledztwo, a wcześniej był współpracownikiem Zbigniewa Wassermanna (gdy był koordynatorem ds. służb) Kaczyński ufa najbardziej.
„Rz” ustaliła, że czerwcowy wyjazd Pasionka do Moskwy przyniósł bardzo mizerne rezultaty. Kiedy przybył na miejsce, okazało się, że rosyjski prokurator, który miał być odpowiedzialny za jego wizytę, właśnie wybiera się na urlop i utrzymuje, że nikt go nie poinformował o przyjeździe polskiego przedstawiciela. Rosjanie pierwszego dnia udostępnili Pasionkowi akta, lecz szybko cofnęli na to zgodę. Domagali się oficjalnego potwierdzenia z Polski, że jest on przedstawicielem prokuratury. Choć Pasionek monitował swoich przełożonych o przesłanie takiego zaświadczenia, dokument dotarł do Moskwy dopiero pod koniec jego pobytu. Polski prokurator miał zaledwie trzy dni na zapoznanie się z liczącym setki stron materiałem.
Po powrocie do kraju Pasionek sporządził notatkę dla kierownictwa prokuratury. I poprosił o urlop. Pytany o jego wyjazd Parulski ucina: – Nie będę oceniał pracy konkretnego prokuratora. Od tego są wewnętrzne procedury. Jest to ocena służbowa, która nie może być upubliczniona.
Tymczasem wczoraj szef MSWiA Jerzy Miller potwierdził doniesienia, że polska komisja nie otrzymała od strony rosyjskiej kluczowych dokumentów pozwalających na dalsze badanie przyczyn katastrofy. Jak ujawniła „Gazeta Wyborcza” ostry list w tej sprawie do Tatiany Anodiny, przewodniczącej Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego, wystosował polski przedstawiciel przy MAK Edmund Klich. Premier przyznał, że list powstał w uzgodnieniu z nim. – Ta współpraca wygląda gorzej niż na początku – powiedział Donald Tusk. I zadeklarował, że jest gotów zadzwonić w tej sprawie do premiera Rosji Władimira Putina.