Gdyby wszyscy ci, którzy mają u nas odbyć karę, zjawili się dziś w zakładzie, nie miałbym ich gdzie umieścić. Z wolnych miejsc mam tylko podłogę w swoim gabinecie – mówi Franciszek Lipowski, zastępca dyrektora zakładu karnego w Raciborzu na Śląsku, gdzie przebywa ponad 800 skazanych, w tym tzw. niebezpieczni.
Dyrektor Lipowski: – A tych, którzy się mieli stawić zgodnie z wyrokiem sądu, a się nie stawili, mamy dziś na liście 400. I nie możemy odmówić ich przyjęcia. Z danych Służby Więziennej wynika, że w Polsce takich osób jest 29 993 – tyle, ile mieszkańców ma średnie miasteczko. W 2001 r. było ich o ok. 7 tys. mniej.
[srodtytul]Nikt nad tym nie panuje[/srodtytul]
Liczba unikających odbycia kary to również ponad jedna trzecia liczby osób przebywających w zakładach penitencjarnych (aresztach i zakładach karnych), których jest dziś prawie 82 tys.
O czym świadczą te statystyki? – O złej organizacji państwa – ocenia poseł Jan Widacki (koło SD), który dwa miesiące temu pytał ministra sprawiedliwości o liczbę skazanych przebywających w więzieniach oraz tych, którzy ich unikają. – Tak wysokie statystyki świadczą też o tym, że nie działa w Polsce system wymiaru sprawiedliwości, który ma czuwać nad bezpieczeństwem obywateli. Gdyby wszyscy, a więc te 30 tys. osób, umówili się jednego dnia, że stawią się w zakładach, mielibyśmy kłopot nie do udźwignięcia. Nikt, ani sądy, ani więziennictwo, ani policja nad tym nie panuje – twierdzi prof. Widacki. – To prawda, nie ma szans, by nasze jednostki były w stanie wchłonąć taką rzeszę nowych osadzonych – przyznaje anonimowo pracownik Służby Więziennej. – Ale to praktycznie niemożliwe, więc nie narzekamy. Mamy pilnować, by nie przepełniać sal, bo inaczej narażamy budżet państwa na odszkodowanie.