Ustawa, którą pod koniec roku uchwalił Sejm głosami PO, SLD i PSL, zobowiązuje partie do zagwarantowania kobietom miejsc na listach wyborczych. By lista została zarejestrowana, musi być na niej nie mniej niż 35 proc. kobiet. Oznacza to, że np. na 30 kandydatów musi startować co najmniej dziesięć pań. W partiach trwa gorączkowe szukanie kobiet, które chciałyby rozpocząć karierę w polityce.
– U mnie na Śląsku idzie to w miarę sprawnie, ale wiem, że w niektórych regionach koledzy mają duże problemy ze znalezieniem kobiet, które chciałby wystartować do Sejmu – przyznaje Danuta Pietraszewska, członek Zarządu Krajowego PO.
Nieoficjalnie wiadomo, że problemy są np. w niektórych powiatach w Wielkopolsce. – Kłopoty mogły być do przewidzenia. Tam, gdzie od lat prym wiodą mężczyźni w polityce, należało już wcześniej zachęcać kobiety do aktywności – dodaje Pietraszewska.
Na Lubelszczyźnie lider regionalnej PO o pomoc poprosił powiatowe struktury. – Do 21 lutego mają wytypować po trzech kandydatów, np. dwóch panów i jedną kobietę, bym wiedział, na ile pań możemy liczyć – mówi Stanisław Żmijan, lider Platformy na Lubelszczyźnie. – Niezależnie od tego, jakie będą problemy, poradzimy sobie.
Platforma ma jeszcze inny dylemat. Władze krajowe partii ustaliły, że koniecznie dwie kobiety muszą być w pierwszej piątce każdej listy. Zwolennikiem większej liczby pań w polityce jest bowiem sam premier Donald Tusk. Jednak kłopot z wypełnieniem tego zarządzenia jest np. w okręgu gdyńskim czy na Warmii i Mazurach.