Frekwencja była niższa, niż się spodziewano – 41 proc. – choć było to pierwsze od wielu lat naprawdę demokratyczne i wolne głosowanie w Egipcie. Do urn poszli ludzie, którzy nie czynili tego nigdy – bo mieli pewność, że w wyborach i tak zwyciężą ludzie obalonego niedawno prezydenta Hosniego Mubaraka.
Głosowanie przebiegło spokojnie, doszło jednak do kilku incydentów. Zaatakowany został jeden z kandydatów na prezydenta, były szef Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej Mohamed ElBaradei. Jego samochód otoczyli ludzie krzyczący: "Nie chcemy cię!". ElBaradei wzywał do głosowania na "nie". Być może napastnikami byli salafici, wyznawcy jednego z odłamów islamu.
Po upadku reżimu Mubaraka władzę przejęli wojskowi, którzy zawiesili konstytucję i rozwiązali parlament. Egipska konstytucja została napisana w ten sposób, by zagwarantować władzę Mubarakowi oraz jego ugrupowaniu. Specjalny zespół ekspertów przygotował poprawki, które mają zapewnić przeprowadzenie wolnych wyborów. Podstawowa zmiana dotyczy czasu sprawowania urzędu szefa państwa. Za Mubaraka była to nieograniczona liczba sześcioletnich kadencji. Teraz proponuje się co najwyżej dwie czteroletnie kadencje.
Wśród pozostałych poprawek są: przywrócenie kontroli sądowej nad wyborami, ułatwienie w zgłaszaniu kandydatur na urząd prezydenta i utrudnienia przy wprowadzaniu stanu wyjątkowego. Natomiast nie zaproponowano ograniczenia bardzo szerokich uprawnień prezydenta, co niektórzy uważają za bardzo poważny błąd. Naukowcy zaproponowali natomiast, by nowy parlament powołał kolejny zespół redakcyjny do opracowania zupełnie nowej konstytucji.
Do głosowania na "tak" wzywali Bractwo Muzułmańskie, wspomniani już salafici, a także była partia Mubaraka. "Przeciw" – wspomniany już ElBaradei, który uważa, że zmiany są zbyt skromne, a także inny kandydat na prezydenta, szef Ligi Arabskiej Amr Musa, oraz chrześcijanie, którzy domagają się zniesienia artykułu mówiącego, że islam jest religią państwową.