Opiekuńczy profesor

Lech Kaczyński z nikim nie rozstawał się ze względu na brak kompetencji. Do zwolnienia mogła go przekonać tylko nielojalność

Publikacja: 09.04.2011 01:01

Lech i Maria Kaczyńscy poznali się w Trójmieście. Na zdjęciu w maju 2005 r. w ich mieszkaniu w Sopoc

Lech i Maria Kaczyńscy poznali się w Trójmieście. Na zdjęciu w maju 2005 r. w ich mieszkaniu w Sopocie

Foto: KFP, Wojtek Jakubowski WJ Wojtek Jakubowski

Siedzieliśmy w kuchni przy stole, bo byliśmy towarzystwem „kuchennym". Mówiłam, że jako europoseł nauczyłam się traktować samolot jak taksówkę – wspomina jedno z ostatnich spotkań z prezydentem Hanna Fołtyn-Kubicka, przyjaciółka rodziny Kaczyńskich. – Prezydent, który latać nie lubił, opowiadał o remoncie Tu-154M w Samarze. „Na pokładzie tego samolotu niejeden już się nawrócił" – powiedział z szelmowskim uśmiechem.

Poczucie humoru prezydenta dobrze znali przyjaciele. Opinia publiczna odkryła je dopiero po jego śmierci.

Nie bał się wielkich słów. Gdy po wstąpieniu do Unii Europejskiej interesy narodowe stały się tematem tabu, on konsekwentnie mówił o patriotyzmie, niepodległości, poczuciu dumy narodowej. Na początku brzmiał archaicznie. O co mu chodzi, pokazał na przykładzie – gdy jako prezydent stolicy wybudował najnowocześniejsze w kraju Muzeum Powstania Warszawskiego.

Podczas stylizowanych sesji w Pałacu Prezydenckim wypadał nieautentycznie. Ale autentyczne było jego marzenie o Polsce silnej, liczącej się w świecie.

Najbliższy realizacji tej wizji był 12 sierpnia 2008 r., kiedy wśród przywódców Ukrainy, Estonii, Litwy i Łotwy stanął w Tbilisi na wiecu poparcia dla Gruzji. Mówił wtedy: – Jesteśmy po to, żeby podjąć walkę. Po raz pierwszy od dłuższego czasu nasi sąsiedzi pokazali twarz, którą znamy od setek lat. Ci sąsiedzi uważają, że narody wokół nich powinny im podlegać. My mówimy: Nie!

Uznanie wyraził mu wówczas nawet Adam Michnik.

Przywracanie pamięci

Jako opozycjonista, syn uczestnika Powstania Warszawskiego i łączniczki Szarych Szeregów, doskonale rozumiał te polskie rodziny, które historia dotknęła w czasie wojny i po jej zakończeniu. Odznaczanie cichych bohaterów powojennego podziemia i zapomnianych opozycjonistów z czasów PRL uczynił jednym z najważniejszych zadań swej prezydentury. Do pałacu zapraszał więc zesłańców syberyjskich, zamykane z powodów politycznych kobiety, które rodziły dzieci w więzieniu, działaczy KOR i ROPCiO, sędziów i prokuratorów, którzy w stanie wojennym woleli stracić pracę, niż oskarżać lub orzekać w sprawie działaczy „Solidarności". Uznania doczekali się działacze Wolnych Związków Zawodowych: Anna Walentynowicz oraz Joanna i Andrzej Gwiazdowie. Ludzie, którym własna nieustępliwość skomplikowała życie osobiste. Po latach, zwykle skromnie ubrani – bywało, że podpierający się kulami czy przywożeni na wózkach – czuli się dowartościowani. To było ważne dla nich, ale także dla dzieci i wnuków. – Wierzę, że element pamięci, bynajmniej niebezkrytycznej wobec własnego kraju, ale też pełnej motywów pozytywnych, jest kluczowy dla spoistości narodowej – mówił prezydent Łukaszowi Warzesze w ostatnim wywiadzie rzece, który stał się rodzajem testamentu.

Przywiązywał ogromną wagę do poprawy stosunków polsko-żydowskich i polsko-izraelskich. – Wychował się w domu, do którego przychodzili zaprzyjaźnieni z rodzicami uratowani z Holokaustu, jak i ci, którzy ich ratowali. To były przybrane ciocie, a jego matką chrzestną była zasymilowana polska Żydówka – opowiada Ewa Junczyk-Ziomecka, minister w Kancelarii Prezydenta, obecnie konsul generalna w Nowym Jorku.

Jako minister sprawiedliwości i prokurator generalny w rządzie Jerzego Buzka Lech Kaczyński odpowiadał za ekshumację w Jedwabnem. Junczyk-Ziomecka pracowała wtedy w Muzeum Historii Żydów Polskich. Kaczyński zadzwonił do niej, aby zapytać, jaki stosunek do ekshumacji mają religijni Żydzi. – Był wierzącym katolikiem i nie chciał zranić uczuć innych wierzących. Przyjechał do ówczesnej siedziby muzeum przy ulicy Jelinka na Żoliborzu i spędził kilka godzin na poznaniu reguł wyznania mojżeszowego w przypadku naruszania pochowanych kości. Potem skontaktował się z ówczesnym rabinem Warszawy i Łodzi Michaelem Schudrichem. Ekshumacja odbyła się w obecności Schudricha i innych rabinów z poszanowaniem zasad religijnych – opowiada Ziomecka. W imieniu prezydenta co roku składała potem wieniec pod pomnikiem w Jedwabnem.

Profesor prawa pracy

Kaczyński nie potrafił wykorzystać niewątpliwego atutu, jakim był fakt, że przez wiele lat należał do środowiska akademickiego. – Mojej pierwszej wizycie u Kaczyńskiego jako prezydenta Warszawy towarzyszyło w ratuszu zdziwienie graniczące z popłochem – opowiada prof. Michał Kleiber, wówczas minister nauki w rządzie Marka Belki. Przyszedł przekonać władze Warszawy do współpracy przy budowie dwóch wielkich inwestycji naukowych – Centrum Nauki Kopernik i Parku Technologicznego. – Spodziewano się, że z tych zamierzeń nic nie będzie. Tymczasem Kaczyński przyjął mnie życzliwie i otwarcie. Wkrótce doszło do podpisania porozumień – relacjonuje Kleiber.

Zrobił wtedy na Lechu Kaczyńskim tak dobre wrażenie, że kiedy ten został prezydentem kraju, zaproponował Kleiberowi funkcję doradcy. – Obserwowałem go w wielu sytuacjach, na konferencjach uczelnianych. Nie miał żadnych trudności ze znalezieniem wspólnego języka ze środowiskiem naukowym – mówi o prezydencie prof. Kleiber. Podczas takich spotkań Lech Kaczyński lubił przypominać, że na uczelni przepracował 26 lat. – Gdy wręczał nominacje profesorskie, nawiązywał do tego, że sam nie został profesorem belwederskim – mówi Kleiber. Był najważniejszą osobą w państwie, a niespełnienie naukowca ciągle w nim tkwiło.

Kleiber wspomina, że jako członek Europejskiej Rady Badań sprowadził do Polski na spotkanie ponad 20 naukowców z Europy. I gościom, i Kleiberowi zależało na spotkaniu z prezydentem. Lech Kaczyński przystał na to niechętnie. W jego kontaktach międzynarodowych ograniczał go brak znajomości języków obcych. W końcu ustalono, że prezydent znajdzie w kalendarzu 40 minut. – Spotkanie trwało cztery godziny – opowiada Kleiber. – Tu podchodził taki noblista, tu inny. Prezydent był w swoim żywiole. Zawieszono w tym czasie inne obowiązki.

Jednak sukces takich spotkań nie przekładał się na dalsze kontakty. Rada do spraw nauki, która powstała przy prezydencie, spotkała się w sumie tylko dwa razy. Ze światem nauki i kultury prezydent regularnie spotykał się tylko na seminariach w Lucieniu.

Jak to się działo, że intelektualista o dogłębnej wiedzy historycznej i politologicznej, dla którego czymś naturalnym było dywagowanie o współczesnym liberalizmie, Johnie Rawlsie i teorii sprawiedliwości, miesiącami był obiektem kpin po tym, jak psa na poligonie nazwał „Irasiad"?

W rzeczywistości nie potrafił zostawić bezdomnego psa porzuconego na stacji benzynowej. Wrażliwość nie pozwalała mu zapanować nad swoim terierem Tytusem. Opiekuńczy, chyba nadopiekuńczy, był także wobec swych współpracowników. W książce „Daleko od Wawelu" Michał Majewski i Paweł Reszka opisują zwyczaje panujące w pałacu. Podjazdowe wojny, fatalna organizacja pracy. Wyciekające na zewnątrz informacje. Człowiek bardziej stanowczy zmieniłby urzędników. Kaczyński z nikim jednak się nie rozstawał ze względu na brak kompetencji. Do zwolnienia mógł przekonać tylko jeden argument: nielojalność. Gdy Anna Fotyga odeszła z MSZ, zatrudnił ją jako szefową swojej kancelarii. I nie trafiały do niego argumenty, że Fotyga na stanowisko się nie nadaje.

Słowa z nocy wyborczej, gdy zameldował bratu „wykonanie zadania", stały się na lata dowodem na to, że jest marionetką w ręku brata – Jarosława Kaczyńskiego. Ci, którzy ich lepiej znali, wiedzieli, że bracia wpływają na siebie nawzajem. Jarosław po śmierci Lecha w wywiadzie dla „Faktu" mówił o tym, że często chce dzwonić do brata. Brakuje mu osobistego kontaktu. Hanna Fołtyn-Kubicka przyznaje, że dobrze to rozumie, bo sama jest z bliźniąt. – Przecież oni na rozmowach, zwłaszcza nocami, spędzali wiele godzin – mówi.

– Z dziennikarzami spotykał się i na konferencjach prasowych, i mniej oficjalnie. Ci, którzy mieli okazję go poznać bliżej, byli zaskoczeni, jak bardzo oficjalny wizerunek odbiega od rzeczywistości – mówi były szef prezydenckiego gabinetu Maciej Łopiński. – Po katastrofie znalazły się ładne zdjęcia prezydenckiej pary. Migawki filmowe, których wcześniej nikt nie wykorzystał. Okazało się, że Lecha Kaczyńskiego można pokazać inaczej. I wspominać inaczej. Mówić o dowcipnym, mądrym, sympatycznym człowieku.

Niecały rok po śmierci doczekał się zaskakującego uznania: „Gdyby Lech Kaczyński rzucił jeden z wielu dowcipów Bronisława Komorowskiego, zostałby rozjechany na miazgę" – napisał w głośnym liście do Platformy Obywatelskiej Marcin Meller.

Siedzieliśmy w kuchni przy stole, bo byliśmy towarzystwem „kuchennym". Mówiłam, że jako europoseł nauczyłam się traktować samolot jak taksówkę – wspomina jedno z ostatnich spotkań z prezydentem Hanna Fołtyn-Kubicka, przyjaciółka rodziny Kaczyńskich. – Prezydent, który latać nie lubił, opowiadał o remoncie Tu-154M w Samarze. „Na pokładzie tego samolotu niejeden już się nawrócił" – powiedział z szelmowskim uśmiechem.

Poczucie humoru prezydenta dobrze znali przyjaciele. Opinia publiczna odkryła je dopiero po jego śmierci.

Pozostało 94% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!