Uznanie wyraził mu wówczas nawet Adam Michnik.
Przywracanie pamięci
Jako opozycjonista, syn uczestnika Powstania Warszawskiego i łączniczki Szarych Szeregów, doskonale rozumiał te polskie rodziny, które historia dotknęła w czasie wojny i po jej zakończeniu. Odznaczanie cichych bohaterów powojennego podziemia i zapomnianych opozycjonistów z czasów PRL uczynił jednym z najważniejszych zadań swej prezydentury. Do pałacu zapraszał więc zesłańców syberyjskich, zamykane z powodów politycznych kobiety, które rodziły dzieci w więzieniu, działaczy KOR i ROPCiO, sędziów i prokuratorów, którzy w stanie wojennym woleli stracić pracę, niż oskarżać lub orzekać w sprawie działaczy „Solidarności". Uznania doczekali się działacze Wolnych Związków Zawodowych: Anna Walentynowicz oraz Joanna i Andrzej Gwiazdowie. Ludzie, którym własna nieustępliwość skomplikowała życie osobiste. Po latach, zwykle skromnie ubrani – bywało, że podpierający się kulami czy przywożeni na wózkach – czuli się dowartościowani. To było ważne dla nich, ale także dla dzieci i wnuków. – Wierzę, że element pamięci, bynajmniej niebezkrytycznej wobec własnego kraju, ale też pełnej motywów pozytywnych, jest kluczowy dla spoistości narodowej – mówił prezydent Łukaszowi Warzesze w ostatnim wywiadzie rzece, który stał się rodzajem testamentu.
Przywiązywał ogromną wagę do poprawy stosunków polsko-żydowskich i polsko-izraelskich. – Wychował się w domu, do którego przychodzili zaprzyjaźnieni z rodzicami uratowani z Holokaustu, jak i ci, którzy ich ratowali. To były przybrane ciocie, a jego matką chrzestną była zasymilowana polska Żydówka – opowiada Ewa Junczyk-Ziomecka, minister w Kancelarii Prezydenta, obecnie konsul generalna w Nowym Jorku.
Jako minister sprawiedliwości i prokurator generalny w rządzie Jerzego Buzka Lech Kaczyński odpowiadał za ekshumację w Jedwabnem. Junczyk-Ziomecka pracowała wtedy w Muzeum Historii Żydów Polskich. Kaczyński zadzwonił do niej, aby zapytać, jaki stosunek do ekshumacji mają religijni Żydzi. – Był wierzącym katolikiem i nie chciał zranić uczuć innych wierzących. Przyjechał do ówczesnej siedziby muzeum przy ulicy Jelinka na Żoliborzu i spędził kilka godzin na poznaniu reguł wyznania mojżeszowego w przypadku naruszania pochowanych kości. Potem skontaktował się z ówczesnym rabinem Warszawy i Łodzi Michaelem Schudrichem. Ekshumacja odbyła się w obecności Schudricha i innych rabinów z poszanowaniem zasad religijnych – opowiada Ziomecka. W imieniu prezydenta co roku składała potem wieniec pod pomnikiem w Jedwabnem.
Profesor prawa pracy
Kaczyński nie potrafił wykorzystać niewątpliwego atutu, jakim był fakt, że przez wiele lat należał do środowiska akademickiego. – Mojej pierwszej wizycie u Kaczyńskiego jako prezydenta Warszawy towarzyszyło w ratuszu zdziwienie graniczące z popłochem – opowiada prof. Michał Kleiber, wówczas minister nauki w rządzie Marka Belki. Przyszedł przekonać władze Warszawy do współpracy przy budowie dwóch wielkich inwestycji naukowych – Centrum Nauki Kopernik i Parku Technologicznego. – Spodziewano się, że z tych zamierzeń nic nie będzie. Tymczasem Kaczyński przyjął mnie życzliwie i otwarcie. Wkrótce doszło do podpisania porozumień – relacjonuje Kleiber.
Zrobił wtedy na Lechu Kaczyńskim tak dobre wrażenie, że kiedy ten został prezydentem kraju, zaproponował Kleiberowi funkcję doradcy. – Obserwowałem go w wielu sytuacjach, na konferencjach uczelnianych. Nie miał żadnych trudności ze znalezieniem wspólnego języka ze środowiskiem naukowym – mówi o prezydencie prof. Kleiber. Podczas takich spotkań Lech Kaczyński lubił przypominać, że na uczelni przepracował 26 lat. – Gdy wręczał nominacje profesorskie, nawiązywał do tego, że sam nie został profesorem belwederskim – mówi Kleiber. Był najważniejszą osobą w państwie, a niespełnienie naukowca ciągle w nim tkwiło.