Anna Słojewska z Brukseli
W Parlamencie Europejskim od wtorku pokazywana jest wystawa poświęcona katastrofie smoleńskiej. Ale podpisy pod zdjęciami ukryto pod białymi i czerwonymi paskami plastikowej taśmy.
Dlaczego? Odpowiedzialna za wystawy europosłanka Lidia Geringer de Oedenberg (SLD), członek pięcioosobowego kolegium kwestorów PE, które decyduje o dopuszczeniu ekspozycji, w rozmowie z "Rz" przekonywała, że treść podpisów nie mogła zostać zaakceptowana, bo zostały dostarczone zbyt późno. Poza tym zawierały kontrowersyjne treści. – Na przykład jeden z nich mówi, że rosyjski żołnierz z radością rozbiją szybę w samolocie – twierdzi Geringer de Oedenberg. Inne napisy sugerują, że Rosjanie mogli zacierać ślady na miejscu katastrofy.
W regulaminie dotyczącym wykorzystania przestrzeni w budynkach PE jest tylko jeden zapis dotyczący treści wystaw: "nie powinny mieć charakteru komercyjnego i nie powinny podważać godności PE". Geringer de Oedenberg nie była w stanie powiedzieć, w jaki sposób napisy naruszają tę zasadę.
Według nieoficjalnych informacji "Rz" europosłanka SLD na pierwszym spotkaniu kolegium kwestorów głosowała, podobnie jak pozostali, przeciw umieszczaniu napisów. Na kolejnym, 6 kwietnia, zmieniła zdanie, gdy o zażegnanie sporu zaapelował przewodniczący PE Jerzy Buzek. Poprosiła też o zapisanie w protokole z pierwszego posiedzenia, że wstrzymała się od głosu. Sama zaprzecza. – Byłam przeciw zasłanianiu napisów – powiedziała "Rz".