Korespondencja z Kijowa
Wystarczyłoby jedno złe zagranie w meczu Niemcy–Portugalia i to by się wszystko mogło nie wydarzyć. Nawet nie nieudany strzał, tylko zwykłe niecelne podanie albo wślizg nie w porę – tak, żeby gra została na chwilę przerwana i Miroslav Klose mógł wejść na boisko.
Rozgrzał się już, stał przy linii bocznej z sędzią technicznym Marcinem Borskim. Tablica była przygotowana: wchodzi numer 11, Klose, schodzi numer 23, Mario Gomez.
Klose wracał po swoje, od lat nie pozwala się nikomu wypchnąć z ataku kadry, o ile tylko jest w pełni sił. Przed meczem z Portugalią trener Joachim Loew uznał, że po ostatnich kontuzjach jeszcze nie jest wystarczająco mocny, i postawił na Gomeza.
Jedna szansa, jeden gol
Niewiele dostawał w zamian za to zaufanie, napastnik Bayernu przepadł na wojnie z Pepe. Klose miał go uwolnić od cierpień. Ale piłka ciągle nie chciała wypaść na aut i nikt nikogo nie faulował. Aż przyszła 73. minuta i Sami Khedira dośrodkował w pole karne, a Gomez nagle odnalazł się w swoim żywiole. Jedna szansa, jeden gol, dający Niemcom zwycięstwo.