– Do PZPN wpływają oferty, ale ja o tym nie wiem – mówi „Rz" wiceprezes PZPN Antoni Piechniczek. – A nawet kiedy się dowiem, PZPN i tak nie upubliczni tych nazwisk. Kandydaci zwykle sobie tego nie życzą, bo w przypadku porażki zmniejszyliby swoje szanse, starając się o podobną pracę. Dotyczy to głównie trenerów zagranicznych. Jednak moim zdaniem obcokrajowiec ma małe szanse. Lista kandydatów, jaką podają media, zawiera być może nazwisko przyszłego selekcjonera, ale nie istnieje jeszcze coś takiego jak lista oficjalna. Ja swojego kandydata nie mam – kończy Piechniczek.
– Każdy ma swojego faworyta – mówi „Rz" anonimowo jeden z członków zarządu PZPN. – Rozmawiamy oczywiście o tym, spotykając się na meczach. To jest raczej sondowanie. Ale dopiero 26 czerwca, na posiedzeniu zarządu, będziemy dyskutować na ten temat oficjalnie. Na pewno, wbrew temu, co słyszę z mediów, żadne decyzje jeszcze nie zapadły.
Kandydata na trenera kadry rekomenduje Wydział Szkolenia. Wyboru dokonuje prezes PZPN po zasięgnięciu opinii członków zarządu. Ale nie musi ich brać pod uwagę.
Ważny jest także głos szefa ściśle współpracującej z PZPN firmy SportFive Andrzeja Placzyńskiego. Znaczenie mogą mieć nie tylko dokonania kandydata, ale także miejsce jego zamieszkania i popierający go działacze.
Jak pokazuje historia, selekcjonerem zostawał czasami nie kandydat najlepszy, ale najbardziej ustosunkowany. Prawdopodobnie 26 czerwca trener jeszcze nie zostanie wybrany.