Zaczęło się od sklepu z pamiątkami przy donieckim kempingu dla kibiców. Ktoś tam wypatrzył tę koszulkę, pokazał znajomemu, potem kolejnemu i lawina ruszyła. Dziś to najpopularniejsza pamiątka z mistrzostw na wschodzie Ukrainy, a producent nie nadąża z dostawami. Na koszulce jest narysowany czerwony diament, symbol miasta, a pod nim napis po angielsku: „Teraz już niczego się nie boję. Byłem w Doniecku!".
Odjeżdżali w tych koszulkach kibice z Anglii, z Francji, choć akurat oni Doniecka się przestraszyli i było ich niewielu. Odjadą Hiszpanie i Portugalczycy, którzy właśnie zaczynają podbijać miasto, zwłaszcza knajpy i ogródki przy ulicy Artema i na bulwarze Puszkina. Zabiorą je pewnie na pamiątkę również niektórzy działacze z rodziny UEFA, na których już czekają pod hotelem Donbass Palace rzędy czarnych limuzyn.
Bać się tutaj rzeczywiście nie ma czego. Trzeba się tylko nauczyć kilku podstawowych zasad. Przede wszystkim unikać hoteli, bo w wynajmowanych mieszkaniach jest dużo taniej - choć wciąż nie tanio - a często też czyściej. Nie brać taksówek spod dworca kolejowego, bo ich kierowcy nie znają umiaru w dojeniu naiwnych. Jeśli jechać do Doniecka samochodem, to nie w nocy, bo dziury w drogach nie są oznaczone. Nie dać się zwieść pozorom, bo za nieciekawymi fasadami kryją się czasem bardzo ładne wnętrza.
Parki, bulwary, aleje wśród drzew i kwiatów są tu rewelacyjne, a stadion Donbass Arena tonie w zieleni. Nawet się Donieck nazwał miastem róż, choć gość, który tu jest przejazdem, raczej by na to nie wpadł. I trudno mu zrozumieć, dlaczego ukraiński półfinał zostanie rozegrany w Doniecku, a nie w Kijowie, choć tam jest bardziej światowo, bliżej Europy i taniej.
Ale tam nie ma Rinata Achmetowa, najpotężniejszego człowieka Ukrainy, patrona imperium, które tworzą liczne firmy i będąca u władzy Partia Regionów. To imperium uratowało ukraińskie przygotowania, w pośpiechu kładąc drogi, budując lotniska i wszystko to, z czym się spóźnili rozdyskutowani ludzie Wiktora Juszczenki i Julii Tymoszenko. Obroniło Euro, gdy UEFA zastanawiała się, czy go Ukrainie nie zabrać. A jeden z działaczy opowiadał wtedy „Rz", jak ludzie UEFA zorientowali się po kilku spotkaniach z Achmietowem i jego świtą, z kim mają do czynienia, i ochota na zabieranie turnieju im przeszła.