Mursi i tak nie był szefem

Zwycięzcą jest naród egipski – mówi Jerzemu Haszczyńkiemu najbardziej znany pisarz arabskojęzyczny, Alaa al-Aswany.

Publikacja: 05.07.2013 01:26

Alaa al-Aswany, autor bestselleru „Kair. Historia pewnej kamienicy”

Alaa al-Aswany, autor bestselleru „Kair. Historia pewnej kamienicy”

Foto: AFP

Chodził pan na demonstracje antyprezydenckie na placu Tahrir?

Alaa al-Aswany: Przez kilka dni. Protestujący byli nastawieni bardzo optymistycznie. Wierzyli, że władza wróci do ludzi. Bo uważają, że Bractwo Muzułmańskie ukradło im rewolucję. Czuć było, że ten prezydent nie przetrwa.

Ale to ludzie wybrali Mohameda Mursiego na prezydenta. Przecież to decyzja demokratyczna.

Pewnie nie zna pan szczegółów. Mursi 21 listopada postawił się nad decyzjami sądów, mocą dekretu ominął prawo i konstytucję. Od tego momentu nie można mówić o demokracji.

Jak mówiła opozycja, uczynił się faraonem.

I używał machiny policyjnej, by zabijać Egipcjan. Są raporty mówiące, że 124 osoby zastrzelono lub zakatowano na śmierć, ponad trzy tysiące trafiło do aresztów, dochodziło do tortur gorszych niż w czasach Hosniego Mubaraka, jest udokumentowanych 20 przypadków gwałtów na więzionych mężczyznach. Nie można mówić o demokracji. Demokratycznym narzędziem są wybory, ale my nie mamy parlamentu, został zawieszony. A trzeba do tego dodać, że ponad 22 miliony ludzi podpisało się pod petycją za przyśpieszonymi wyborami.

Wygląda na to, że Egipcjanie co dwa lata mogą zmieniać przywódcę.

Jeżeli byłby parlament, to mógłby przegłosować przyśpieszone wybory. Ale nie działa. Mieliśmy prawo to zrobić.

Co takiego złego uczynił Mursi poza tym, że uczynił się faraonem?

Jeśli pan zapyta, co było jego strategicznym błędem, to odpowiem: okazało się, że on nie jest prawdziwym szefem. W podziemnych strukturach Bractwa Muzułmańskiego jest ledwie numerem osiem. Numerem jeden jest najwyższy przywódca Bractwa Mohamed Badia, a numerem dwa – Chajrat asz-Szater, najbardziej wpływowy człowiek. Był kandydatem na prezydenta, ale nie został dopuszczony. Gdy bracia się przekonali, że jego start jest niemożliwy, wystawili kogoś, dzięki komu asz-Szater będzie prawdziwym prezydentem. Praktycznie rzecz biorąc, Mursi nie był prezydentem.

Bractwo było zbiorowym prezydentem.

No właśnie, i to jest pierwsze odkrycie. Drugie jest takie, że ich w ogóle nie obchodził naród. Im zależało na kontrolowaniu państwa, jak faszystom, którzy zazwyczaj dochodzą do władzy dzięki wyborom. A potem monopolizują władzę i działają tak, by jej nigdy nie stracić. Dlatego my nie mogliśmy czekać. Mianowali swojego prokuratora generalnego i chcieli wyrzucić z pracy trzy tysiące sędziów. Kontrolowali media, kontrolowali wszystko.

Zakłada pan, że Bractwo Muzułmańskie chciało władać bez końca i uczynić Egipt państwem islamistycznym?

Oni wierzą w islam globalny. Nie patrzą na Egipt jako realne państwo, lecz jako część islamskiego królestwa. Mogą mieć dowolne złudzenia, ale nie brali pod uwagę, że to ma złe skutki dla Egipcjan.

W czasie rewolucji, która ponad dwa lata temu obaliła Mubaraka, mówił mi pan, że Bracia Muzułmanie to żadne potwory. To lekarze, inżynierowie, nauczyciele. Bronił ich pan. Co się zmieniło?

Są obywatelami egipskimi, jeżeli nie działają przeciw prawu, mogą prowadzić działalność polityczną. W latach 90. byłem jednym z dwóch czy trzech pisarzy, którzy bronili Braci więzionych bez wyroku. I nadal chcę bronić ich praw.

Czyli gdy byli więzieni, to byli w porządku, ale u władzy już nie.

Ja popieram prawo obywateli do wymiaru sprawiedliwości na uczciwych warunkach. Gdy mieli problemy, mówiłem i pisałem, że osób cywilnych nie można sądzić przed trybunałem wojskowym. I po rewolucji mówiłem, że mogą wstępować do partii i startować w wyborach. Gdy Mursi doszedł do władzy, poszedłem do niego. Chciałem mu doradzić, miałem nadzieję, że będzie prezydentem odnoszącym sukcesy. Ale on nie dostrzegał rzeczywistości, a w pewnym momencie został dyktatorem.

Jak wyglądało to pana spotkanie z Mursim?

Odbyło się w Pałacu Prezydenckim w Heliopolisie, w drugim dniu po zdobyciu przez niego władzy. Powiedziałem mu, że ma dwie możliwości. Albo będzie próbował zrealizować cele rewolucji, nawet jeżeli Bracia nie będą z tego zadowoleni. Albo będzie próbował osiągnąć cele Bractwa, ale wtedy pogrzebie rewolucję i straci naród. I Bracia nie będą mogli mu pomóc. To się właśnie stało, bo wybrał drugą możliwość.

A co wtedy odpowiedział?

Oczywiście, że chodzi o cele rewolucji. Ale zrobił coś odwrotnego.

Możliwy jest kompromis z Bractwem Muzułmańskim?

Nie, bo oni nigdy nie dotrzymują obietnic. Weźmy taki przykład. Pan się umówił ze mną na wywiad przez telefon na konkretną godzinę. Gdybym w tym umówionym terminie nie był osiągalny i nie przeprosiłbym, a potem to by się powtórzyło kilka razy, to pan nie miałby powodu uważać, że ja pana szanuję. A Mursi w ciągu roku naskładał masę obietnic, ale mówił jedno, a robił drugie. Ludzie wiedzą, że Bracia nie dotrzymują słowa, i nie wierzą w kompromis.

Ale czy Bractwo odda władzę bez walki?

Już zaczęli walkę, przemówienie Mursiego z wtorku wieczór to było krystalicznie jasne wezwanie do przemocy. W normalnych warunkach powinien trafić za to przed wymiar sprawiedliwości. Po przemówieniu w nocy zginęło na ulicach kilkunastu ludzi.

To może być początek wojny domowej?

Nie sądzę. Armia na to nie pozwoli. Ma dwa główne zadania: obronę kraju i ochronę państwa przed rozpadem. Jeżeli jest zagrożenie, to ma interweniować, by się nie rozpadło.

Stojący na czele armii gen. as-Sisi był, tak przynajmniej piszą zachodnie gazety, bliski islamistom i dlatego Mursi mianował go na najważniejsze stanowiska.

Nie wiem. Nie jest łatwo odróżnić kogoś, kto się gorliwie modli, od tego, kto jest blisko Bractwa Muzułmańskiego. W czasach Mubaraka armia bardzo, bardzo niechętnie odnosiła się do tych, co mogli mieć związki z Bractwem. Było prawie niemożliwe, żeby człowiek utożsamiany z islamistami był przez wiele lat generałem. Zresztą sympatyk komunistów też nie miałby szans, wylądowałby na emeryturze. Po obaleniu Mubaraka, gdy armią rządził nadal [najbliższy współpracownik obalonego dyktatora  – red.] marszałek Tantawi, doszło zresztą do porozumienia między Najwyższą Radą Sił Zbrojnych a Bractwem Muzułmańskim. Porozumieniu patronowali Amerykanie.

Amerykanie pomagali Bractwu w dogadywaniu się z armią.

Bractwo Muzułmańskie było ich pierwszym wyborem, z różnych powodów. Po pierwsze dlatego, że ma realny wpływ na palestyński Hamas. Hamas teraz nie ostrzeliwuje Izraela. Po drugie, Amerykanom zależy na konflikcie między sunnitami a szyitami w regionie. Egipt to największe państwo arabskie. Gdy USA mają się po swojej stronie rządzących nim sunnickich Braci, to konflikt z szyickim Iranem rozwija się po ich myśli. Po trzecie, Bractwo jest kapitalistyczne, jest za wolnym rynkiem, prywatyzacją, nie różni się pod tym względem od Mubaraka. Po czwarte, dla Izraela nie jest dobre, gdy Egipt jest za silny. A Bracia cofali państwo w rozwoju.

Czyli pana zdaniem USA popierały Mursiego?

Tak, ale myślały, że on i Bractwo mają poparcie większości Egipcjan. Teraz zrozumiały, że to nieprawda. Ameryka zawsze gra ze zwycięzcami.

Kto jest teraz zwycięzcą?

Naród egipski.

A kto będzie rządził tym zwycięskim narodem?

Nie wiem, nie interesuje mnie to. Najważniejsze, że naród ma najwięcej do powiedzenia w kraju, nie generałowie, nie prezydent.

Niełatwo mi zrozumieć, że ponad dwa lata po rewolucji ci, co obalali Mubaraka, są w tym samym obozie co ludzie dawnego dyktatora. Przebaczyli Mubarakowi i jego współpracownikom?

To propaganda Bractwa Muzułmańskiego. Nikt nie zapomniał, jak było. To Mursi zdradził rewolucję z przeżytkami dawnego reżimu. Dziwię się, że na Zachód nie przedarły się interesujące szczegóły, takie jak to, że połowa rządu Bractwa pracowała wcześniej w gabinecie Mubaraka. Poza tym podpora dyktatury, Tantawi, nie tylko nie został postawiony przed wymiarem sprawiedliwości, ale dostał od Mursiego najwyższe egipskie odznaczenie. Bracia obiecali, że go nie tkną.

Czyli nie zmienił pan oceny dyktatury Mubaraka, w którego obalaniu pan uczestniczył?

Jak bym mógł. Zresztą to, co się ostatnio działo, to bezpośrednia konsekwencja dyktatury Mubaraka. Stosunki Mubaraka i Bractwa nie zawsze były konfliktowe. Jeden z liderów Bractwa mówił, że głosuje na Mubaraka, nasz narodowy symbol, bo marzy, by się z nim kiedyś spotkać. To nie jest takie proste, jak się za granicą wydaje.

Alaa al-Aswany (ur. 1957), zaangażowany politycznie pisarz egipski. Po polsku ukazały się „Kair. Historia pewnej kamienicy" i „Chicago"

Chodził pan na demonstracje antyprezydenckie na placu Tahrir?

Alaa al-Aswany: Przez kilka dni. Protestujący byli nastawieni bardzo optymistycznie. Wierzyli, że władza wróci do ludzi. Bo uważają, że Bractwo Muzułmańskie ukradło im rewolucję. Czuć było, że ten prezydent nie przetrwa.

Pozostało 97% artykułu
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!
Wydarzenia
100 sztafet w Biegu po Nowe Życie ponownie dla donacji i transplantacji! 25. edycja pod patronatem honorowym Ministra Zdrowia Izabeli Leszczyny.
Wydarzenia
Marzyłem, aby nie przegrać
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Materiał Promocyjny
4 letnie festiwale dla fanów elektro i rapu - musisz tam być!