W powszechnym przekonaniu Władimir Putin sprawuje w Federacji Rosyjskiej rządy dyktatorskie. Zdołał pokonać lub zastraszyć swych oponentów oraz stworzyć wiele poważnych zagrożeń dla krajów ościennych. Taki punkt widzenia nie jest bezzasadny, w świetle najnowszych wydarzeń warto jednak rozważyć go ponownie.
Angielskojęzyczna wersja tekstu na www.stratfor.com
Zacząć należy, rzecz jasna, od Ukrainy. Kraj ten ma dla Rosji kluczowe znaczenie, pełniąc rolę strefy buforowej chroniącej przed Zachodem oraz szlaku tranzytowego, którym dostarczane są do Europy surowce energetyczne, co stanowi fundament rosyjskiej gospodarki. 1 stycznia tego roku prezydentem Ukrainy pozostawał Wiktor Janukowycz, powszechnie postrzegany jako życzliwy Rosji. Biorąc pod uwagę złożoność ukraińskiego społeczeństwa i tamtejszych relacji politycznych, trudno byłoby określić Ukrainę pod jego rządami mianem rosyjskiej marionetki. Z całą pewnością jednak ekipa Janukowycza u władzy gwarantowała Rosji ochronę jej fundamentalnych interesów.
Wrogość wobec Zachodu
Jeśli sięgnąć w przeszłość i prześledzić inicjatywy Putina od roku 2000, skutecznie zmierzające do tego, by Rosja ponownie zaczęła być traktowana jako potęga, za punkt zwrotny uznać trzeba wydarzenia na Ukrainie przed dziesięciu laty, w dniach pomarańczowej rewolucji. Janukowycz został wówczas wybrany na prezydenta w okolicznościach, które budziły podejrzenia. Kiedy zaś pod naciskiem fali sprzeciwu ponownie stanął do wyborów, przegrał je: władzę objęła ekipa prozachodnia. Putin oskarżył CIA i inne służby Zachodu o zorganizowanie protestów.
W oczach Putina strategiczne znaczenie Ukrainy dla Rosji było czymś oczywistym: stąd jego przekonanie, że CIA zorganizowała protesty w Kijowie w celu postawienia Moskwy w niedogodnej pozycji, jedynym zaś kryjącym się za tym celem było nadrzędne pragnienie osłabienia, sparaliżowania lub zniszczenia Rosji. Od tego momentu podejrzliwość, żywiona przez Putina względem Zachodu od czasu sporów o los Kosowa w roku 2000, przerodziła się we wrogość.