Czy dozbrojenie Ukrainy nie prowokowałoby Rosji do bardziej agresywnej reakcji?
Przeciwnie. Rosja rozumie politykę siły. Jeżeli nie chce się wojny, nie chce się ofiar w ludziach w przyszłości i wielkich strat gospodarczych, trzeba umieć zawczasu odstraszać, a to polega właśnie na zbrojeniach. UE prowadziła wobec Rosji politykę ustępstw, co uruchomiło mechanizm smoka wawelskiego. Po pożarciu pierwszej dziewicy chciał na kolejne śniadania pożerać następne ofiary.
Rozumiem, że to Krym jest tą pierwszą dziewicą. Ale nie tylko Zachód ma w tej sprawie coś na sumieniu. Ukraińcy też nie chcieli umierać za Krym. Dlaczego?
Zachód zareagował na Majdan przełomu roku 2013 i 2014 jak na ten z 2004 r., a Putin wyciągnął wnioski z ówczesnych wypadków. Zachód działał schematycznie, Putin poszedł inną drogą. Ale spirala została nakręcona już po 2004 roku poprzez wojny handlowe z Polską, Mołdawią, Ukrainą, cyberataki, potem agresję na Gruzję. Powiem przewrotnie – Ukraińcy nie mieli okazji umierać za Krym. Polityka Rosji także ich zaskoczyła. Europa przecierała oczy ze zdumienia, gdy doszło do aneksji Krymu, ale i opinia ukraińska po prostu nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje. Armia ukraińska nie była zdolna do działania, była niedoinwestowana, na Krymie stacjonowali miejscowi żołnierze przez lata żyjący w symbiozie z Rosjanami.
A jednak o Donieck czy Ługańsk ta sama armia potrafi drapieżnie walczyć. Chodzi o kopalnie?
Ukraińcy, którzy tam przeważają, wcale nie przyjmowali z radością wkraczających Rosjan. To było z kolei potężne zaskoczenie dla Putina. Tamtejsza ludność została w domu, bo nie chciała też bronić instytucji państwa ukraińskiego, z którym się nie utożsamiała. Ludzie uważali, że nie ma żadnego powodu, by ryzykować zdrowie lub życie dla skorumpowanego państwa, na które nie mogą liczyć. Zresztą na wschodzie nie było Ukrainy, tylko państwo Rinata Achmetowa, największego oligarchy z czasów Wiktora Janukowycza. On obsadził całą administrację, dbał o kulturę, sport i stworzył tyle miejsc pracy, że ludzie odczuwali większy związek z nim niż z kijowską administracją. Ale Achmetow zawiódł, zostawił Donieck i wyjechał, a w zamian za to przyjechały rosyjskie czołgi. I teraz, paradoksalnie, sytuacja jest klarowna. Ten, kto przyjechał czołgiem, jest wrogiem. Achmetow się usunął. Administracja państwowa odzyskała pole do działania.