Co najmniej kilkudziesięciu policjantów w kraju stanęło do walki o stanowiska w lokalnych władzach. Nieliczni brali urlopy bezpłatne, by się przygotować do kampanii, ale większość startowała, nie rezygnując ze swoich zajęć. Mogli to zrobić, nawet nie informując przełożonych, bo prawo tego nie wymaga.
– Otrzymałam ponad 330 głosów i radną raczej nie będę, ale i tak się cieszę, że ludzie na mnie głosowali – mówi „Rzeczpospolitej" Marzena Solochewicz-Kostrzewska, oficer prasowy w Komendzie Miejskiej Policji w Grudziądzu. W policji służy od 30 lat, a na start w wyborach namówili ją znajomi. – Jestem apolityczna – zastrzega Solochewicz-Kostrzewska, ale przyznaje, że o mandat ubiegała się z ramienia PO.
To wyjątek, bo większość mundurowych – jak sprawdziła „Rzeczpospolita" –startowała z lokalnych komitetów. Na przykład ze Wspólnego Grudziądza Adrian Skowroński, przewodniczący terenowego, policyjnego związku.
– Pracuję w komendzie jako zastępca dyżurnego, jestem społecznikiem, znam problemy ludzi, mam na koncie wiele akcji charytatywnych. Na moim osiedlu nie ma żadnych inwestycji, a ja mam wiele pomysłów – tak Skowroński tłumaczy motywy swojego startu. O mandat radnego ubiegał się po raz drugi. Jednak co do wyniku jest sceptyczny.
– Niestety, ludzie wciąż bardziej ufają partiom politycznym niż lokalnym komitetom – ocenia.