– Kolejne potwierdzenie, że Rosja nie zamierza zmieniać swojej agresywnej polityki, jaką prowadzi od półtora roku – powiedział „Rz" ekspert w dziedzinie spraw międzynarodowych kijowskiego Centrum Razumkowa Ołeksij Melnyk.
Propozycję zerwania umowy z 2003 roku zgłosił deputowany proputinowskiej partii Jedna Rosja Jewgienij Fiodorow. W piśmie do przewodniczącego parlamentu Siergieja Naryszkina uzasadnił swoją inicjatywę tym, że w umowie Krym jest uznawany za część Ukrainy. Po zeszłorocznej agresji na Ukrainę półwysep zajęty został przez Rosję.
– Jeśli zrywają umowy, w których wpisano, że Krym jest ukraiński, to w takim razie będą musieli wypowiedzieć tzw. duży traktat, czyli umowę o przyjaźni, współpracy i partnerstwie z 1997 roku – mówi Melnyk. Potwierdzają to rosyjskie media, dziwiąc się, że deputowany za jednym zamachem nie zgłosił i tego traktatu, w którym oba państwa zobowiązywały się do wzajemnego poszanowania integralności terytorialnej i nienaruszalności granic.
Od końca czerwca trwa bowiem w Moskwie akcja, która ma prawnie zalegalizować zdobycze zeszłorocznej agresji. Zaczęła ją grupa deputowanych, która zwróciła się do rosyjskiej prokuratury generalnej o prawną ocenę przekazania Ukrainie półwyspu w 1954 roku – jeszcze w Związku Radzieckim. Prokuratura odpowiedziała, że organy państwowe formalnie dokonujące tego przekazania nie miały uprawnień, by to zrobić.
Kilka dni później inna grupa zażądała prawnej oceny uznania przez władze radzieckie niepodległości państw bałtyckich w 1991 roku. Inicjatywa wywołała gniewne reakcje w bałtyckich stolicach, które potraktowały ją jako dodatek do kilku wojskowych prowokacji ze strony Rosji. Tym razem prokuratorzy zastrzegli jednak, że ich opinia prawna nie ma mocy wiążącej, a to znaczy, że nie może być podstawą innych działań. Również Kreml zdystansował się od kolejnej inicjatywy deputowanych.