Greccy politycy od początku traktowali wejście do strefy euro jak darmowy lunch, skoro pozwolono im łamać reguły fiskalne i unikać reform. Sytuacja ta nie może jednak trwać wiecznie, gdyż podważa wiarygodność strefy euro i całego projektu UE.
W latach 2000–2007 średnia dynamika wzrostu gospodarczego Grecji wynosiła ponad 4 proc., Francji ponad 2 proc., a Niemiec tylko 1,6 proc. To Niemcy i Francja były uważane za chore gospodarki UE, tym bardziej że od 2002 r. przekraczały dopuszczalny poziom deficytu finansów publicznych. Grecja również permanentnie przekraczała 3 proc. deficytu, ale wykazywała dużo wyższą dynamikę wzrostu, więc nawet dług publiczny na poziomie 100 proc. PKB w 2000 r. był akceptowany przez rynki finansowe.
Po przystąpieniu Grecji do strefy euro koszt pożyczania pieniądza dla greckiego rządu spadł trzykrotnie i choć wydatki publicznie rządu nie wzrosły, to spadły dochody podatkowe, gdyż politycy akceptowali pogarszanie się ściągalności podatków. Dla przeciętnego Greka oznaczało to wyższe dochody i wyższą konsumpcję. Konsumpcyjną prosperity zakończył – nie tylko w Grecji – globalny kryzys finansowy. Przy okazji okazało się jednak, że silny wzrost kosztów pracy w Grecji oraz we Włoszech, Irlandii, Hiszpanii, Portugalii (określonych po angielsku mało sympatycznym skrótem PIIGS) uczynił te kraje mało konkurencyjnymi.
W tym czasie Niemcy po głębokich reformach rynku pracy znowu stały się konkurencyjną gospodarką zorientowaną na eksport wyrobów przemysłu maszynowego, które w olbrzymich ilościach zaczęły kupować Chiny.
Międzynarodowe programy pomocowe realizowane wspólnie przez MFW, EBC i Komisję Europejską dla ratowania krajów PIIGS miały podobne założenia dotyczące ratowania sektora bankowego, reform strukturalnych, ograniczania wydatków i wzrostu podatków. Praktycznie we wszystkich krajach programy te udało się zrealizować, wyjątkiem jest Grecja.