Rz: Gdy 22 listopada w obwodzie chersońskim zostały wysadzone linie wysokiego napięcia, ponad 2,5 mln mieszkańców Krymu pozostało bez prądu. Mimo że Kijów jest gotów wznowić dostawy energii, Tatarzy krymscy wciąż na to się nie godzą. Dlaczego?
Mustafa Dżemilew: Dlatego że domagamy się od rosyjskich władz uwolnienia dziewięciu więźniów politycznych: siedmiu Tatarów krymskich oraz dwóch Ukraińców. Część z tych ludzi oskarżono o to, że 26 lutego 2014 roku uczestniczyli w tak zwanej nielegalnej manifestacji. Było to jeszcze przed rosyjską aneksją Krymu i przed tak zwanym referendum. Rosyjskie okupacyjne władze oskarżają ich o to, co robili na terenie Ukrainy. Czy to oznacza, że ukraińscy obywatele mieli prosić o pozwolenie Moskwę, by przeprowadzić manifestacje na swojej ziemi? To są absurdalne zarzuty. Z kolei trzem osobom zarzuca się udział w religijnych organizacjach zakazanych w Rosji, lecz na Ukrainie organizacje te działały legalnie. Ukraińców zaś oskarża się o przygotowanie dywersji przeciwko okupantom na terenie Krymu.
Od kilku miesięcy Tatarzy krymscy wspólnie z ukraińskimi aktywistami prowadzą blokadę transportową Krymu. Jak pan ocenia skuteczność tych działań?
Ważne jest to, że ukraińskie społeczeństwo jeszcze bardziej się zjednoczyło. Badania socjologiczne wskazują na to, że około 80 proc. Ukraińców popiera blokadę Krymu. Po aneksji półwyspu ukraińska Rada nazwała Krym „wolną strefą handlową". W strefie tej zostały ustanowione porządki podobne do tych, które obowiązywały w łagrach sowieckich. Jak można było bandycki reżim nazwać „wolną strefą"...
Dlaczego władze w Kijowie nie zauważały tego problemu, dopóki społeczeństwo nie wzięło sprawy w swoje ręce?