Rzeczpospolita: Na Ukrainie trwa szeroko zakrojona dekomunizacja, zmieniane są nawet nazwy miast. Nowymi patronami ulic zostają banderowcy, nawet ci, którzy podczas wojny blisko współpracowali z Niemcami. Jak to wpłynie na stosunki polsko-ukraińskie?
Paweł Kowal: Na pewno powinniśmy wyjaśniać polskiej opinii publicznej sens tego, co się dzieje na Ukrainie. Hasło dekomunizacji przestrzeni publicznej obecne jest w polityce naszego wschodniego sąsiada od ponad 20 lat. Od razu po rewolucji 2013 roku zaczęto obalać pomniki Lenina i zmieniać nazwy, które kojarzono z imperialną dominacją Rosji. I to jest właściwy kierunek.
Nawet gdy nowe nazwy odnoszą się do kultu odpowiedzialnej za rzeź wołyńską UPA?
Trudno nam to zaakceptować, ale z ukraińskiego punktu widzenia to przejaw podejścia prozachodniego. Przy dekomunizacji ujawnia się jednak to, że Ukraińcy nie widzą bohaterów na innych kartach swojej historii. Niewystarczająco zajmują się czasami Symona Petlury czy Mychajły Hruszewskiego. Gdzieś z boku zostaje także tradycja kozacka, która jako jedna z niewielu była eksponowana w czasach sowieckich. Brak tej równowagi w polityce historycznej bardzo boleśnie wychodzi przy zmianach nazw ulic, co w niektórych przypadkach będzie budziło spore kontrowersje. Ale nie ma na to prostego lekarstwa.
Niektórzy twierdzą, że Ukraińcy w ten sposób świadomie godzą się na pogorszene relacji z Polską.